sobota, 12 marca 2011

Oruro, Boliwia

O 4 rano wysiedlismy w ciemnym pustym Oruro.. nasz autobus mial byc planowo o 5 ale chyba skrocili przerwe (o 2 w nocy zatrzymalismy sie na herbate i wc) bo przyjechalismy godzine za wczesnie.. noc nie nalezala do najprzyjemniejszych.. straszliwie goraco..nie przeszkadzalo to jednak Boliwijczykom siedziec opatulonym w koce z czapkami nasunietymi na oczy.. autobus pedzil jak szalony po kretej waskiej drodze.. wysiedlismy wykonczeni.. Poczatkowo Piotrus mial zalatwic za wczasu jakis hotel ale ostatecznie stwierdzil, ze na pewno nie bedzie zadnych problemow ze znalezieniem noclegu, na pewno przy dworcu beda stali ``naganiacze``, poza tym autobus na pewno sie spozni.. po poranku w Oruro piotrkowe zapewnienia beda poddawane wnikliwej analizie ;) przycupnelismy na jakiejs lawce, zmarznieci, niewyspani i (co niektorzy) odrobine wsciekli.. wszystko bylo pozamykane, nawet dworzec autobusowy! my z wielkimi rzucajacymi sie w oczy plecakami w srodku nocy w Oruro.. dlugo nie trzeba bylo czekac zeby ktos nas zaczepil.. jak sie okazalo goscie byli nieszkodliwi i ostatecznie umilali nam czas az do switu. Dwoch mlodych Boliwijczykow przygotowujacych miasto na karnawal spedzilo z nami ze dwie godziny czestujac na przemian koniakiem i liscmi koki.. w Boliwii jest tradycja ze zanim wypije sie lyk alkoholu nalezy uronic kilka kropel na ziemie dla Pachamamy, czyli matki ziemi..obserwujac chlopakow myslelismy sobie, ze jesli tak wyglada praca w Boliwii to nic dziwnego ze z niczym nie moga sie wyrobic ;) gdy w koncu zaswitalo postanowilismy rozejrzec sie za jakims noclegiem.. wiekszosc hoteli miala komplet gosci a te ktore mialy miejsca rzucaly kosmiczne ceny.. ostrzegano nas ze tak bedzie.. ostatecznie znalezlismy jakiejs sredniej klasy ``alojamiento`` z zapadajacym sie lozkiem, za ktore zaplacilismy 5 razy tyle co zazwyczaj, ale juz nam bylo wszystko jedno.. padlismy wykonczeni i dopiero po paru godzinach snu ruszylismy rozejrzec sie po miescie za jakimisc miejscowkami na karnawal i za Peterem ktory dal nam namiary na swoj hotel.. Udalo nam sie znalezc w miare tanie miejsca (wzdluz trasy parady sa pobudowane laweczki dla widzow) i.. naszych znajomych Belgow z kempingu w Argentynie! Ale spotkanie! Lynn i Marijn tez przyjechali na karnawal i tez szukali miejsc.. wykupilismy razem pol laweczki w jedynym niezadaszonym ale za to tanszym sektorze i umowilismy sie na spotkanie wieczorem. Sporo gringo (tak nazywaja tu bialych turystow) udalo sie nazbierac, odnalezlismy Petera, ktory przyprowadzil kolejnych znajomych.. pogadalismy, posmialismy sie, zakupilismy peruki na sobotnie karnawalowe szalenstwo i rozeszlismy sie bo w sobote czekalo nas poranne wstawanie, parada zaczynala sie o 7 rano! jakos udalo nam sie zwlec z naszego zapadnietego lozka i o 7.30 zameldowac na laweczce.. trafilismy akurat na poczatek parady.. calosc otwiera procesja ministrantow, ksieza i biskup, panie niosa figurke madonny z Socavon, patronki miasta.. po czym krotka przerwa.. i zaczyna sie diablada.. pochod otwiera Archaniol Michal a za nim cala kawalkada diablow, diablic, dziwnych przebierancow, ludowych grup tanecznych.. nie wierzylismy ze parada bedzie trwala caly dzien ale autentycznie pochodom nie bylo konca! po 8 godziach poszlismy cos zjesc, przespac sie i wrocilismy na zakonczenie. Udalo nam sie zajac super miejscowki w bardzo drogim sektorze po tym jak dwaj przemili panowie ustapili nam miejsca :) mielismy widok na finalowe przejscie. dodatkowych atrakcji dostarczaly nam sztuczne ognie, ktore boliwijscy pirotechnicy sprytnie kilka razy wpuscili w tlum.. wszyscy tanczyli i bawili sie razem z tancerzami, alkohol lal sie hektolitrami, orkiestry graly coraz glosniej.. gdy o 4 nad ranem opuszczalismy parade kolejne grupy jeszcze szly! nie wiem skad oni wzieli tylu przebierancow! szkoda nam bylo tych co konczyli sobotnia parade, bo to oni otwierali te niedzielna.. ale niedziela nalezala do ``kibicow``, siedzielismy w naszych sektorach jak na meczu, poubierani w peleryny przeciwdeszczowe, odpierajac ataki wodnych pistoletow z przeciwleglych sektorow.. tego dnia jesli ktos nie oberwal balonem z woda lub nie zostal wymazany pianka tzn ze nie byl w Oruro.. biedni tancerze co jakis czas obrywali od tlumu, policja juz tak nie pilnowala wiec co niektorych ostro ponosila fantazja..my jeszcze tego samego dnia planowalismy jechac do La Paz wiec gdy rozpadal sie deszcz postanowilismy opuscic rozbrykane Oruro..Jechalismy 3 godz, przemoczeni od deszczu i wodnych balonow, wymeczeni zbyt duza iloscia ludzi w ciagu ostatniej doby, pelni nadziei na jakis przemily tani hostel z ciepla woda i wygodnym lozkiem :)

ekipa gringo (Piotrek robi zdjecie)
procesja otwierajaca

diablada

tak przyozdobiony samochod poprzedzal kazda grupe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz