środa, 16 marca 2011

`` Droga Smierci``, Boliwia

Droga z La Paz do Coroico uchodzi za najniebezpieczniejsza na swiecie i nazywana jest droga smierci. Odkad pobudowana nowa asfaltowa szeroka droge po tej legendarnej mozna jezdzic juz tylko na rowerze. I cale szczescie! Wiele biur w La Paz oferuje pakiet dla rowerowych smialkow, troche sie nalazilismy zanim cena byla do przyjecia, udalo sie tez dostac znizke na karte ISIC :) Do wyboru sa 3 rodzaje rowerow, rozne hamulce, zawieszenie, jakies tam inne bajery..nasz polski amigo Maurycy, ktorego spotkalismy w Chile polecil opcje najtansza, ktora nie rozni sie niczym istotnym poza cena.. ta tez wybralismy :) probowalismy jeszcze znalezc opcje tylko wypozyczenia rowerow ale sie nie udalo, trzeba wiec bylo wziac caly pakiet.. i tak rano o 7 cala przygoda zaczynala sie sniadaniem, nalezalo stawic sie w hostelu Solaris gdzie rowniez miescilo sie biuro naszego przewoznika i magazyn ze strojami na wyprawe. Kazdy dostal swoj pakuneczek i ruszylismy busem na pierwszy odcinek trasy. Po pol godziny wydostawania sie z La Paz i dalszej pol godz jazdy w padajacym sniegu, zostalismy wysadzeni na poboczu, kazdy dostal po rowerku, kasku na glowe i w droge! jakos nikt nie pytal jak sie nazywam i jaka opcje rowerowa wykupilam, na moje amatorskie oko rowery nie roznily sie niczym oprocz koloru.. pierwsze kilka minut mielismy probowac nasze rowery, pan przewodnik bardzo dokladnie wytlumaczyl gdzie sa przezutki, do czego sluza, ktorym palcem sie je zmienia i na jakim ustawieniu mamy jechac.. zeby nie bylo watpliwosci ;) jak zobaczyl ze mam inne ustawienie (w koncu mielismy probowac sprzet) kazal mi zjechac na bok i poprzestawial wszystko po swojemu.. pierwsze 30 km jechalismy asfaltowa droga w zacinajacym deszczu.. dostalismy od firmy kurtki i spodnie, ktore reklamowano nam jako wodoodporne ale jak wiadomo nie mozna wierzyc reklamom i po 5 min bylismy kompletnie przemoczeni, do tego zimno, deszcz i prawie zerowa widocznosc.. zjechalismy na postoj w nastrojach ``chemy juz wracac``. Na poprawe nastroju wreczono nam po bananie i czekoladce, po czym przewodnicy sami nalali sobie po kubku goracej herbaty i rozgadali sie w najlepsze kazac nam czekac na zimnie.. okazalo sie ze to koniec pedalowania na jakis czas, zapakowali nas do busika i przewiezli w kolejne miejsce.. tym razem wysiedlismy w srodku tropikalnego lasu, gdzie bylo zdecydowanie cieplej choc ze wzgledu na wysokosc nie jakos upalnie.. Ruszylismy malownicza droga smierci, ktora na tym odcinku byla kamienista i dosyc kreta.. mijalismy od czasu do czasu krzyze upamietniajace wypadki, przejezdzalismy przez rzeki i pod wodospadami, dwa razy musielismy przenosic rowery ze wzgledu na osuwiska ktore zasypaly droge.. szkoda tylko ze przewodnik caly czas nas poganial wiec nie bylo czasu na podziwianie widokow, przynajmniej nie tyle ile bysmy chcieli.. zdjecia Piotrek pstrykal przy gniewnych spojrzeniach naszego prowadzacego.. z roweru tez niewiele bylo widac bo caly czas trzeba bylo patrzec pod kola zeby nie najechac na jakis wielki kamien i nie wypasc z trasy, zwlaszcza ze obowiazywal nas ruch lewostronny, czyli wszyscy wyprzedzajacy mieli ten przywilej jechac przy scianie, a ci nazwijmy to ostrozniejsi musieli ustepowac pierwszenstwa jadac przy krawedzi.  Do tego pod koniec przejazdzki zrobilo sie naprawde tropikalnie.. a my w tych kurtkach i polarach, zgrzani od ciaglego hamowania.Przez cale 4 godziny zjazdu pedalowalismy  moze 5 minut i to pod sam koniec trasy ale i tak niezle sie umordowalismy. Do samego Coroico nie dojechalismy niestety, stacja koncowa byla w jakiejs malej miescinie.. ale byly prysznice i obiadek.. byl tez basen, choc nikt jakos nie mial odwagi sie w nim kapac widzac kolor wody..no i byly muszki, ktore siadaly na nas w ogromnych ilosciach i zostawialy male czerwone kropeczki.. z tych kropeczek nastepnego dnia porobily sie wielkie zwedzace bable (choc Piotrka nie az tak wielkie i nie tak zwedzace.. moze on naprawde jest stworzony do zycia w tropikach ;) Po zakonczonej imprezie odwieziono czesc ludzi na przystanek do Coroico a reszte do La Paz. Szkoda ze nie pomyslelimy zeby zostac w Coroico, ktore jest podobno pieknie leniwie wakacyjne.. no ale my mielismy szalona jazde z powrotem, z wyprzedzaniem na podwojnej ciaglej pod gorke we mgle.. wiwat Boliwia! I tak jak sie pozniej okazalo  rowerowa droga smierci  to pestka przy tej ktora musielimy pokonac wielkim autobusem do Rurrenabaque..

zdjecia tylko z czesci tropikalnej..









stacja koncowa :)

1 komentarz:

  1. Katarzyna KOpiczko pisze....:D
    Drogie Maslanki, stosuje wasz blog jako lek na biurowe stresy. Jak jest mi zle i mam zawroty glowy od natloku pracy, przenosze sie do was myslami i jestem w innym swiecie. Ogladam wasze maslankowe szczesliwe buzie i ciesze sie razem z wami. Dzieki za te krotkie chwile wytchnienia.

    OdpowiedzUsuń