środa, 29 grudnia 2010

Punta Arenas, Chile

Jestesmy juz rzut beretem od Ushuai. Jutro z samego rana lapiemy autobus (jedziemy linia Pacheco polecana przez nasz przewodnik, ale tansza - jak sie okazalo niestety po zakupie naszych biletow - jest Tecni Austral) i za 12 godz wysiadamy na Ziemi Ognistej :) Trafilismy akurat w sylwestrowy czas wiec troche sie nakombinowalismy z ta wyprawa, chyba nawet troche przekombinowalismy.. Dotarcie z Puerto Madryn do Rio Gallegos okazalo sie wcale nie taka prosta sprawa. W srodku  nocy zepsul sie nasz autobus, wszyscy zaczeli nierwowo biegac, cos wykrzykiwac.. w takich przypadkach znajomosc hiszpanskiego jest nieoceniona, niestety poziom jezyka zetresowanych argentynczykow byl dla nas zdecydowanie za wysoki wiec siedzielismy w autobusie czekajac co sie wydarzy.. okazalo sie ze moga upchnac tylko kilku pasazerow do innego autobusu i to tylko tych ktorzy maja wykupione bilety na dalsza trase..czyli nie nas.. i wtedy pojawia sie jakas dziewczyna ktora nawyrazniej chce nam pomoc ale nie bardzo rozumiemy o co jej chodzi, nagle ona krzyczy do kierowcy ze my tez mamy przesiadke i on w ostatniej chwili wpycha nas do odjezdzajacego autobusu. nikt nie sprawdza naszych biletow i szczesliwie udaje nam sie dojachac az do Rio Gallegos. Nawet serwuja nam sniadanko, ktore nie bylo przewidziane w naszym El Pinguino (ta nazwa juz nie kojarzy nam sie tak slodko;). W Rio G okazuje sie ze najblizszy autobus to Ushuai odjezdza dopiero nastepnego dnia, nam nie bardzo chce sie zostawac w tym miescie wiec decydujemy sie na kolejne 5 godz w autobusie do Punta Arenas. Juz na granicy z Chile bardzo pozalowalismy tej decyzji bo czekamy prawie godzine na zalatwienie spraw.. i to samo czeka nas teraz w drodze do i z Ushuaia.. bedzie wesolo..na miejscu w Punta Arenas zaczepia nas Christian ktory okazuje sie rodowitym puntaarenasczykiem, znajduje nam tani hostel, pomaga w znalezieniu banku i biura przewoznika bo nie ma tu dworca, autobusy roznych firm sa rozrzucone po miescie i odjezdzaja sprzed budynkow swoich biur. Jestesmy zaskoczeni bezinetersownoscia i poswieceniem tego mlodego chlopaka. Nasz Blue House hostel okazuje sie byc najtanczym w miescie i na dodatek polecanym w izraelskich przewodnikach wiec oprocz nas i jednego Niemca (coz za sklad!) sami mlodzi ludzie z Izraela. Sa bardzo pomocni i przy sniadaniu udzielaja nam sporo cennych wskazowek, podaja nam tez adres strony na ktorej znajdziemy najtansze hostele na calym swiecie.. jeszcze tam nie zagladalismy ale juz uprzedzono nas ze jest po hebrajsku :) tak jak z reszta wszystkie kartki z ogloszeniami wywieszone w hostelu. dlatego ignoruje to co powiewa nad moja glowa i najpewniej jest informacja o czasie przesiadywania na komputerze :) nowy rok planujemy spedzic wedrujac po gorskich szlakach Parku Narodowego Tierra del Fuego, rozkoszujac sie pieknymi widokami, cisza, spokojem i.. chlodem!! z wielka radoscia wygrzebalam z dna plecaka moj polar i ciezkie buciory dzieki ktorym moj plecak wgniatal mnie solidnie w podloze. Tutejszy klimat zdecydowanie bardziej mi sluzy :) i poki nas nie przymrozi w namiocie tej wersji sie trzymam!
w podrozy czas inaczej plynie i prawie nie czuje ze za chwile wejdziemy w nowy 2011 rok.. nie wiem kiedy minal ten 2010! tyle sie w nim wydarzylo ze te 3 dni wedrowki po bezludziach to bedzie dobry czas zeby sobie to wszystko na spokojnie przemyslec i za wszystko podziekowac.. a swoja droga ciekawa jestem gdzie nas zastanie kolejny sylwester :)) wszystkim czytaczom tego bloga juz dzis zycze duzo niespodziewanej radosci w 2011 roku i wytrwalosci w podazaniu wlasna sciezka!

ps. zawsze zapominam napisac ze jeszcze w buenos w argentynskiej tv pokazywali znajomo skaczacych niebieskich kibicow, nic nie zrozumielismy poza ´´lech poznan´´ no i dziwne bylo to ze zawodnicy mieli po ok 10 lat! :) moze moi kochani poznaniacy napisza o co chodzilo :) a reszta swiata tez niech sie czasem odezwie zebym wiedziala ze o nas nie zapomnieliscie i czasem tu zagladacie..

Feliz año nuevo!!

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Peninsula Valdes, Argentyna

To byl najpiekniejszy drugi dzien Swiat w moim zyciu! :) Ciagle jeszcze myslami jestem w zatoce.. Z samego rana spod hostelu Ancles del Sur odebral nas busik (hostel bardzo czysty i fajnie polozony, niestety rano po zdaniu pokoju trzeba go opuscic i na tych co zalegaja przy komputerach jak my dzis rano seniora krzywo sie patrzy i ostatecznie wyprasza, pierwszy raz mielismy taka akcje). W calym parku nie ma asfaltowych drog wiec nasz maly busik niezle dostal w kosc jadac zwirowa wyboista droga, my przy okazji tez! Pierwszym przystankiem bylo miasteczko Puerto Piramides gdzie czekala na nas lodka (w zasadzie taki pontonik) ktorym wyplywalismy na poszukiwania wielorybow. Jeszcze w porcie przewodniczka wycieczki powiedziala ze dzien wczesniej widziano tylko 2 wieloryby wiec nie ma gwarancji ze my je zobaczymy, w dodatku jest juz po sezonie wiec kto chcial mogl sie na tym etapie wycofac. Z lekkim zawahaniem ale nadzieja zaryzykowalismy.. i to co sie pozniej dzialo ciezko opisac slowami, bo one nie oddadza naszych (a na pewno moich ;) emocji. Wieloryby po prostu nas otoczyly! Bylo ich chyba ze 20! nie wiadomo bylo w ktora strone patrzec bo wszedzie sie cos dzialo, jedne przeplywaly pod nasza lodka, inne wyskakiwaly, uderzaly pletwami o wode, sapaly i ryczaly (?) nie wiem jak opisac ich odglosy..;) wszyscy bylismy zachwyceni! z tego wrazenia mi nie udalo sie zrobic im prawie zadnego zdjecia , wolalam patrzec i podziwiac :) ostatecznie raczej nagrywalismy filmiki ktore bardziej oddaja to co sie tam dzialo.. gdy juz nadeszla pora wracac kapitan zapytal czy nie mamy ochoty zobaczyc koloni sloni morskich.. no jasne! obejrzelismy wygrzewajace sie w sloncu foki, akurat w tym miejscu przyszly sie rowniez napic guanaco (tutejsze lamy) ktore o dziwo moga pic slona wode. I gdy juz wszystko wskazywalo na koniec naszej morskiej wyprawy nagle ostry zakret.. co sie dzieje? kapitan wlasnie odebral wiadomosc ze niedaleko przeplywa stado delfinow, no to cala naprzod!! ja juz nie wiedzialam jak sie mam cieszyc :)) delfiny scigaly sie z nasza lodka, wyskakiwaly i wyprawialy cuda! piekne czarno biale delfiny.. pierwszy raz w zyciu widzialam delfiny na zywo.. dla takich jak ja, to co sie przezywa podczas obcowania tak blisko z natura, jest nie do opisania.. po tej wyprawie czekala nas jeszcze wizyta w innym pukncie polwyspu gdzie podziwialismy slonie morskie i pingwiny..juz ze znacznej odleglosci ale za to w przepieknej scenerii.. po takiej porcji wrazen i zachwytu nikomu juz nie przeszkadzaly 2 godz jazdy powrotnej po wybojach w kurzu i upale :) kazdy sprawdzal w aparatach co udalo mu sie uchwycic.. nasz niestety nie wytrzymal presji i sie rozladowal przy postoju z pingwinami..
dzis wyjezdzamy w kierunku miasteczka na koncu swiata czyli Ushuaia. Niestety dla nas, wlasnie zaczely sie wakacje i autobusy sa przeladowane wiec udalo sie kupic ostatnie dwa miejsca na kurs tylko do Rio Gallegos, stamtad jeszcze ladnych pare godzin.. ale bedziemy kombinowac juz na miejscu w rio.. zaraz biegniemy na dworzec, przed nami kolejne 20 godz jazdy ale mamy cala siate kanapek wiec powinno byc ok :)

 kolonia lwow morskich

pingwiny Magellana

tak wygladaja wieloryby :)

a tak gdy ja trzymam aparat ;)


waz boa ktory polknal slonia, ta wyspa byla inspiracja A.Saint Exupery

wracamy szczesliwi z wyprawy

sobota, 25 grudnia 2010

Puerto Madryn, Argentyna

Po 20 godz jazdy autokarem o wdziecznej nazwie El Pinguino dotarlismy szczesliwie do Puerto Madryn. Mamy szczescie dostawac miejsca kolo rodzin z malymi dziecmi, gdy jechalismy do Buenos podroz umilaly nam wrzaski malego argentynczyka na przemian z przebojami Roxette po hiszpansku ktore zdaje sie mialy go uciszac a na pewno zagluszyc..tym razem bylo spokojniej, czworka malych indian za nami zdecydowanie lepiej znosila podroz i raczej spala choc poczatek byl grozny, a kolezka przed nami naparzal w gre komputerowa wiec co najwyzej zyczylismy sobie zeby w koncu padala mu bateria bo melodyjka do teraz dzwoni nam w uszach. I tak nic nie przebije na razie podrozy autobusem w Paragwaju, kiedy to zanim nasz El Tigre wytoczyl sie na trase w autobusie mozna bylo zakupic bulki, zegarki, telefony, paski i zimne piwo, kazdy produkt oferowala inna osoba nie patrzac na to ze pasazerowie chcieliby zajac swoje miejsca. Przylepieni do plastikowych siedzen lapalismy powietrze przez otwarte okna, podroz miala trwac pol godz ale po drodze najpierw zatrzymala nas policja, potem zepsul sie autobus, szczesliwie dotoczylismy sie do mechanika gdzie nasz  kierowca poczynil odpowiednie zakupy, popukal postukal i po 15 min ruszylismy dalej. W koncu po prawie 2 godz dotarlismy na miejsce ale po tej podrozy ruiny jezuickich misji juz nie byly taka atrakcja ;)
Dzisiejsze widoki na trasie do Puerto M do zludzenia przypominaly te z Arizony, prosta droga bez konca, pobocza porosniete jakims krzakiem i kleby kurzu. Ja tak nie moglam sie doczekac tego swiezego nadmorskiego powietrza i jakie bylo moje zdziwienie gdy wysiadajac z autobusy uderzyla nas znajoma fala goraca..widac te 1400 km za duzo nie zdzialalo. ale juz sama swiadomosc tego ze opuscilismy zatloczonego molocha jest budujaca :) wczoraj ostatnie spacery po Buenos, zaliczylismy dzielnice La Boca slynaca z kolorowych domow z blachy falistej i knajpek z darmowymi pokazami tanga. musze przyznac ze bylo calkiem przyjemnie :) zjedlismy wigilijny obiadek na ktory skladala sie salatka z tunczyka (w koncu ryba na wigilijnym stole musi byc!) micha arbuza i resztki pierniczkow ktore wiozlam jeszcze z Polski, byl oplatek ktory dostalismy od rodzicow i sianko pod scierkoobrusem, byla choinka, czytanie Pisma Sw i lzy wzruszenia czyli wigilia jak sie patrzy! na pasterke niestety nie dojechalismy ze wzgledu na zamieszanie z naszymi bagazami na dworcu autobusowym. Za to dzis mielismy okazje uczestniczyc w argentynskiej mszy swiatecznej, spiewalismy Ojcze Nasz na melodie ´´sound of silence´´ i hiszpanksa wersje Jingle Bells ktora brzmiala mniej wiecej tak¨: din don din, din don din vamos a cantar :) przy znaku pokoju obcalowaly nas wszystkie panie ktore tylko daly rade siegnac do naszej lawki.. jutro znowu tam idziemy :) jutro tez mamy wycieczke objazdowa po polwyspie Valdes, lacznie z ogladaniem wielorybow ktorych o tej porze roku juz powinno tu nie byc ale podobno wczoraj cale stadko sie zawieruszylo w zatoce i dalo poogladac ciekawskim. Wiemy to od Polki ktora dzis spotkalismy w miescie wiec informacja sprawdzona. Ja mam tylko nadzieje ze stadko sie jeszcze nie zorientowalo i bedzie tam jutro na nas czekac!!



to jeszcze wodospady Iguacu


tukan toco


zetresowany paw z brazylisjkiego ´´rezerwatu´´

buenos: ci ludzie czekaja po pracy na autobus do domu



czwartek, 23 grudnia 2010

special post for special people

Hey all you good people!
I promised special post for those who don´t speak polish or speak just a little bit (yes Livia and Heber! i'm talking to you!;) Bruce is this google translator really  works? let me know :) if not i will have to write few words in english every once in a while..
We are in Buenos Aires now and thinking where to go next. I´s been only two weeks since we left our boat but seems like a month at least! The most beautiful stop was of course Iguacu Falls! Rudy, Bruce we missed you only one day :( your hotel was just there when we got off the bus. You should have stayed longer ;) We were on that beautiful train from Curitiba, which unfortunately wasn't that beautiful since it was raining and clouds covered all the mountains. But we´ve seen Curitiba! just couldn`t meet any polish people there.
Burt, Chuck, Brian, thanks for all your sugestions for Buenos, we did almost all of them! Probably many people like buenos but  the prettier maslanka definately prefers mountains with snow than big cities with dust and humidity! :)
We hope that all you guys from table #70 got home safe with lots of good memories! Thanks for all those lovely dinners and hope to see you soon! We also would like to thank Marcelo and Elisa for guiding  us in Rio :) Livia and Heber, it was wonderful to meet you! thanks for all your help and great time in Santos! and when we come back you have to visit us in Poland! we will go skiing!! :) and think about our little polish brazilian agency :)) Max and Peter, I hope you guys had a nice trip to the falls and that you got tickets for misiones we left for you in a hostel :)
We want to wish you all a very merry christmas, full of joy and peace in your hearts and dream come true in 2011!!
let us know how`s everything!.. every once in a while :)





środa, 22 grudnia 2010

Buenos Aires, Argentyna - Wesolych Swiat!

Jestesmy w ``boskim`` Buenos. Dlugo sie zabieralam do napisania tego posta, czekalam az przejdzie mi troche wielkomiejskie nieswiateczne przygnebienie. Wszyscy milosnicy miejskiego zgielku i tlumu ludzi biegajacych po ulicach prosze nie czytac dalej ;) Nie bardzo wiem co napisac o tym calym buenos zeby nie wypadlo zbyt smetnie.. chyba za duzo rzeczy nam sie naklada i troche ciezko wtedy wykrzesac pozytywne iskierki, ale moze wlasnie wtedy trzeba je tym bardziej krzesac! :) siedzimy od 3 dni w goracym, brudnym i zatloczonym skupisku ludzi zwanym buenos aires, mieszkamy w hostelu gdzie resztki swiezego powietrza zabija sie papierosowym dymem, jezdzimy metrem w ktorym otwiera sie okna zeby mozna bylo oddychac. za chwile Swieta Bozego narodzenia a my nie mamy sie gdzie podziac bo nigdzie nie ma dla nas miejsca..pytalismy w polskiej parafii i u zakonnikow.. wszyscy bardzo milo nam odmawiali.. lekko nas to przydusilo.. no i niestety rzucilo cien na buenos aires..no i mozna by tak lamentowac az do samych swiat.. tylko po co!
tak sobie dzis myslalam o swietach, o tym braku ``atmosfery´´ i o tym ze moglismy siedziec sobie teraz w domku, ubierac choinke, sluchac koled i szykowac brzuchy na pyszne jedzonko.. ale my w tym roku mamy inne swieta, takie w ktorych to my chodzimy i prosimy czy ktos nas nie przygarnie do stolu by wykorzystac ten dodatkowy talerz..my z checia zjemy z jednego! gdy tak nam dzis odmawiano poczulismy zal i nawet zlosc.. i wtedy ta mysl.. a co miala powiedziec Rodzina ktora 2 tys lat temu chodzila i pukala od drzwi do drzwi bo zblizaly sie narodziny ich Syna.. .Oni to dopiero powinni miec zal ze Wszechmogacemu udalo sie zalatwic im tylko stajnie...ale nie mieli! co wiecej za wszystko byli wdzieczni i we wszystkim ufali Bogu.. i tego my maslanki uczymy sie jak nigdy przedtem podczas tych swiat :) zaufania i calkowitego zawierzenia sie Temu ktory nas prowadzi! I wiem ze bedzie dobrze i ze Jezus narodzi sie w naszych sercach pomimo braku sniegu, choinki, koled, i tego wszystkiego co moze czasem nawet przycmiewa prawdziwy wymiar swiat..
mialam pisac zupelnie o czyms innym, o jezuickich misjach ktore odwiedzilismy, o niezapomnianych podrozach paragwajskimi autobusami, o tym ze to buenos wcale nie jest takie zle jak sie je troche pozna i ze  wybieramy sie na polska pasterke.. a tu prosze :)
Kochani zyczymy wszystkim wspanialych Swiat Bozego Narodzenia, wypelnionych pokojem i miloscia nowonarodzonego Jezusa, cieszcie sie kazda drobnostka za ktora my tesknimy, doceniajcie bliskosc drogich wam osob, napelniajcie brzuchy pysznosciami, wdychajcie zapach choinki, spiewajcie na cale gardlo koledy i nie zapominajcie po co to wszystko!
Wesolych Swiat!!

sobota, 18 grudnia 2010

Posadas, Argentyna

Sobotni poranek, Piotrek poszedl zalatwiac do miasta swoje sprawy naukowe a ja mam w koncu czas spokojnie napisac co u nas. Bede pisac dopoki stad nie odplyne, bo klimat w pokoju z komputerem istnie tropikalny.  Drugi dzien jestesmy w Argentynie. Zatrzymalismy sie w przytulnym hosteliku, w ktorym co prawda nie ma klimatyzacji i chodza gigantyczne karaluchy (wczoraj taki jeden dobieral sie do naszego pieczywa, ale niestety zdradzil go szelest reklamowki i skonczylo sie to dla nieboraka tragicznie) ale jest darmowy internet, czysta posciel, dzis juz woda w kranie (wczoraj niestety jej zabraklo), mila osbluga i przepiekny widok z pachnacego kwiatami tarasu na rzeke i Paragwaj. Hostel nazywa sie Vuela el Paz i z dworca dojezdza sie autobusem 21 do przystanku Belgrano - to na wypadek gdyby ta informacja miala nam sie kiedys jeszcze przydac.. albo wam :) W zasadzie pewnie bysmy sie tu nie zatrzymali gdyby nie Piotrka sprawy, ktore wymyslil sobie zalatwiac akurat w Posadas.
Ostatnie dwa dni spedzilismy na ogladaniu wodospadow Iguac(z)u. Mi bardziej podobala sie strona argentynska, jest wiecej szlakow ktore mozna przedeptac, wiecej zwierzakow sie kreci, mozna poplynac na wyspe (my niestety trafilismy na czas kiedy lodki nie kursowaly ze wzledu na wysoki poziom wody). Huk wody jest oszalamiajacy! Sa miejsca gdzie mozna podejsc pod same kaskady i naprawde poczuc ta sile..no i byc w 2 sekundy mokrym :) To niesamowite jak taka przecietna rzeka moze stac sie nagle przeogromnym przepieknym wodospadem.. I ze ta sama reka stworzyla ten wielki wodospad i malego kolibra.. Bylismy w tym calym `rezerwacie´ptakow, ktory jest tylko 300 m od wodospadow po stronie brazylijskiej. Pewnie gdybysmy wiedzieli ze ptaki siedza w klatkach i do tego polowa jest sprowadzona z innych rejonow swiata nie zdecydowalibysmy sie na wizyte. Takie male zoo.. Choc przyznaje sie ze  wejscie do pomieszczenia gdzie lataly wielkie motyle i kolibry bylo dla mnie ogromnym przezyciem. Te male ptaszyny maja w sobie tyle lekkosci i gracji ze moglabym tam siedziec calymi dniami i sie w nie wpatrywac. No i ten charakterystyczny szum ich malenkich skrzydelek. Niesamowite! Choc wolalabym zobaczyc takiego kolibra na wolnosci.. to dopiero byloby cos! Tak jak widzielismy tukana przy wodospadach, ale byla radocha :)
Ale roznice miedzy Brazylia a Argentyna czuc od pierwszej chwili przekroczenia granicy. Jedank brazylijskie klimaty nie do konca nam odpowiadaly..wszedzie pelno policji, ciezarowki pelne wojska i wozy pancerne jezdzace po ulicach miast, domy otoczone drutem kolczastym lub co bogatsze drutem pod napieciem.. to wszystko sprawia troche przytlaczajace wrazenie. Na dodatek szukajac noclegu w miasteczku Foz do Iguazu zapuscilismy sie nieswiadomie do bardzo ubogiej dzielnicy z ktorej zabral nas swoim autem Santos, pan ktory pojawil sie nie wiadomo skad i kazal sie zabierac z tej dzielnicy po czym zaoferowal ze podrzuci nas na kemping. Tak oto przekonalismy sie o skutecznosci waszych modlitw :))!! Teraz juz wiemy ze Salvador w ktorym pierwszy raz zetknelismy sie z Brazylia jest bardzo biedny i przez to niebezpieczny, ze dlatego jest tam tak brudno i przytlaczajaco.Do tego ociekajacy zlotem kosciol w srodku tej biedy...Dziwne miejsce.. W Rio de Janeiro klimat juz nieco lepszy, przepiekne polozenie, wprost bajeczne, sporo turystow wiec i miasto bogatsze i bardziej zadbane, choc tez nas ostrzegano przed zbojami ;) Nasze kilka godzin tam spedzonych to jednak za malo zeby sie nacieszyc pieknymi widokami z otaczajacych miasto wzgorz..Odwiedzilismy tylko wzgorze z  Chrystusem gdzie zakomunikowalismy Brazylijczykom ze my w Polsce tez mamy takiego Jezusa.. a nawet wiekszego ;)
Argentynskie miasteczka juz sa bardziej swojskie. W Puerto Iguazu czulo sie klimat turystycznego malego resortu. Wszedzie pelno knajpek, muzyczka, usmiechnieci ludzie z calego swiata, sklepy z lokalnymi wyrobami. Jak ja zaluje ze nie mamy miejsca ani mozliwosci zeby sie zaopatrzec w kilka ´´drobiazgow´´.. chyba ze bedziemy wysylac paczki co kilka dni :) Akurat na swieta :) no wlasnie apropos Swiat Bozego Narodzenia, to nie czuje sie tu w ogole klimatu, juz nawet pomijajac ze temperatura nie sprzyja to prawie nie widac swiatecznych ozdob, nie slychac koled czy innych ``last chrismtasow´´ ;) dla nas to moze i lepiej bo przynajmniej tak nie doskwiera swiadomosc swiat z dala od domu.. To beda najdziwniejsze swieta w naszym zyciu.. ale na razie musimy wymyslec co z nami dalej..bo wlsanie skonczyl nam sie plan ;) wiemy ze na swieta chcemy byc w Buenos Aires ale do tego czasu trzeba cos ze soba zrobic.. i to cos jest znowu na mojej glowie.. dobra zmykam pod jakis wiatrak!

środa, 15 grudnia 2010

Foz do Iguacu, Brazylia

Dotarlismy do bajecznych wodospadow Iguacu.. dobrze ze widzielismy Niagare jako pierwsza bo teraz nie zrobilaby juz na nas takiego wrazenia. Spedzilismy dzis caly dzien w przyjemnej mgielce unoszacej sie nad woda i nawet zapomnielismy o zmeczeniu calonocna jazda autobusem. To juz nasza druga noc w najtanszych brazylijskich autobusach (ktore standardem przewyzszaja najlepsze polskie autokary!) pierwsza noc spedzilismy w drodze do Kurytyby, to bylo przezycie, woreczki ktore wisialy przy siedzieniach byly w ciaglym uzyciu przez Brazylijczykow, nie wiem czy choroba lokomocyjna to jakas ich narodowa cecha ale tamta noc wspominam koszmarnie.. jedna osoba konczyla nastepna zaczynala i tak cala noc..poprzedzil ja za to bardzo fajny dzien w Santos. Doslownie przed zejsciem ze statku poznalismy pare mlodych ludzi ktorzy wlasnie wracali z emigracji do swojej ojczystej Brazylii. Mielismy duuuzo wspolnych tematow :) Zupelnie inaczej minal nam dzien gdy za przewodnikow mielismy rodowitych miszkancow. Nie dosc ze nie bladzilismy to sporo sie dowiedzielismy o tym jak sie zyje tutaj ludziom i dlaczego czasem warto wyjechac za granice :) nawet Piotrkowi spodobalo sie brazylijskie plazowanie: pod parasolem, przy zimnym piwku i dzwiekach samby, a najwieksza wrazenie sprawil na nim chlopak ktory przyrzadem przypominajacym pompke do roweru wykopywal dolki  i przesuwal parasolki by lepiej nas oslanialy od slonca. Piotrek byl juz bliski zakupu tego urzadzenia w ramach pamiatki z Brazylii ale na szczescie nie tak latwo dostac to cudo :) poprobowalismy tutejszych specjalow, ktorych nazw dalej nie moge spamietac, wypilismy na plazy slynna caipirihnia (za pisownie nie odpowiadam, drink ktorym wszyscy sie opijaja na plazy.. nic dziwnego ze potem do 2 w nocy spiewaja i graja na bebnach :)
kurcze zamykaja mi kafejke.. a jeszcze tyle zostalo do opowiedzenia.. no nic wracamy na nasz kemping, mam nadzieje ze robalki nas w nocy nie zjedza bo sporo ich tam sie kreci. Jutro chcemy zobaczyc Iguacu od argentynskiej strony jesli pogoda pozwoli i opuscimy Brazylie..
aha ta super widokowa kolej byla calkiem calkiem, pewnie widoki sa piekne ale nas niestety ominely.. nie polecam tej trasy w deszczowa pogode, za to towarzystwo mielismy doborowe. Brazylijczycy to bardzo pogodny narod :)
tym optymistycznym akcentem mowie wszystkim dobranoc :)

wtorek, 14 grudnia 2010

udalo sie zgrac kilka fotek.. wrazenia z Brazylii nastepnym razem



 w parku Teide na Teneryfie

odkrywca i pomnik odkrywcow - Lisbona


Morretes, Brazylia

no ladnie.. raptem od kilku dni wedrujemy samodzielnie po Brazylii a juz czujemy w kosciach ta wyprawe;) najpierw nas ostro przypiekalo brazylijskie slonce (termometry pokazywaly 37! st) teraz wylewaja na nas hektolitry brazylijskiego deszczu.. jest fajnie..
w niedziele zostawilismy  nasza barke na brzegu ;) lezka sie w oku zakrecila bo juz troche sie tam zadomowilismy. ten przyjemny chlodek jak czlowiek wracal zgrzany od nicnierobienia. choc zdarzalo nam sie tez troche ruszac, nawet medale zdobylismy przy tej okazji, Piotrek wywalczyl srebro w spinaczce ,srebro w tenisie stolowym zdobylismy wspolnie, coz to byla za walka! niestety nie udalo sie rozjechac wszystkich dziadkow w tej konkurencji :) ale i tak bylismy dzielni! plastikowe medale zawisna kiedys dumnie na scianie naszego domu.. jak do tego czasu sie jeszcze nie rozlaza!
teraz siedziemy w malym miasteczku Morretes i czekamy na nasz pociag do Kurytyby, ma to byc najbardziej malownicza trasa koleja w calej Brazylii (o ile jest jeszcze jakas inna trasa kolejowa  bo pociagi to rzadkosc w tym kraju ;) wczoraj dlugo myslelimy czy jest sens w ogole jechac bo caly dzien lalo i dzis znowu leje.. ale zaryzykowalismy! wkrotce relacja z trasy :) jest szansa ze czestotliwosc postow na blogu sie zwiekszy bo kafejki internetowe sa nawet w takich malych miasteczkach jak to dzisiejsze. Dzis wieczorem mamy autobus do Foz do Iguacu i sporo czasu w Kurytybie wiec zawitamy napewno jeszcze raz na internet, opiszemy nasze wrazenia z tych kilku dni w Brazylii. najfajniejsze sa te pierwsze spostrzezenia, wszystko jest takie inne i fascynujace.. po czasie czlowiek zaczyna sie przyzwyczajac i mniej rzeczy juz go tak zdumiewa..ok my zmykamy szukac tego pociagu, do uslyszenia wieczorem :)

czwartek, 9 grudnia 2010

brazylia!

Jestesmy w Ameryce Pld! :) Brazylia przywitala nas tak jak niegdys NY: goracem i wilgocia. Jest chyba ze 100 stopni i do tego nisamowita wilgotnosc.. ducha mozna wyzionac! ale nie narzekamy (no moze ja czasami :P) tylko liczymy po cichu ze jakos sie do tego klimatu przyzwyczaimy.. ostatecznie uciekniemy jak najszybciej na poludnie :) chociaz Piotrek twierdzi ze ten klimat mu sluzy (niestety dla mnie)
Ostatnie 6 dni spedzilismy na wodzie, ocean byl laskawy i choc zwa go atlantycki to dla nas byl spokojny :) czas szybko zlecial na przyjemnosciach, najedlismy sie za wszystkie czasy, co z reszta widac po naszych brzuchach, wyspalismy sie (to bujanie na statku sprzyja ucinaniu sobie drzemek srednio co 3 godz ;), jedno z nas spalilo sie na skwarke na sloncu drugie jest najbledszym pasazerem statku.. ogolnie czas relaksu i wpatrywania sie w ocean.. bardzo przyjemne doswiadczenie :) nawet udalo nam sie dwa razy wstac na wschod slonca! jak na nas to wielkie osiagniecie :) jutro juz ostatni taki dzien na morzu, potem Rio i w niedziele wysiadka. Dzis przebieglismy sie po Salvador de Bahia (czas tak szybko leci podczas tych wypadow na lad ze trzeba miec niezle tempo zeby sie wyrobic na statek, jak na razie zdazylismy za kazdym razem, mam nadzieje ze ta tendencja utrzyma sie do konca:) pierwsze proby dogadania sie po portugalsku, Piotrus spisuje sie na medal mimo ze gada do wszystkich po hiszpansku jakos zawsze wiedza o co nam chodzi.. ja na razie sie przysluchuje i ewentualnie macham rekami jak trzeba :)
mam nadzieje dolaczyc w koncu jakies fotki jak juz zejdziemy na dobre na lad i znajdziemy miejsce gdzie maja komputery z wejsciem na usb. nasz tel mial zasieg na srodku oceanu, za to w Brazylii nie bardzo.. zobaczymy jak bedzie dalej..
ja musze juz uciekac bo statek mi odplynie..
pozdrawiamy wszystkich goraco (bardzo goraco!)
ps mowilam juz ze zazdroszcze wam sniegu..

czwartek, 2 grudnia 2010

leniwie nam czas..plynie

w koncu udalo nam sie dorwac jakis internet! ten na statku jest diabelsko drogi.. mam pol godz zanim rozpoczniemy bieg do portu co by zdazyc na statek wiec sie streszczam
lot do Girony minal bardzo spokojnie, noc spedzilismy na lotnisku, cieplutko, muzyczka leciala tylko fotele troche niewygodne ale nie mozemy narzekac :) rano wyruszylismy do Barcelony gdzie pol dnia spedzilismy w kosciele Sagrada Familia.. bylismy oczarowani! potem zdjecie z kolumna Kolumba i wyplywamy! kajute mamy bardzo przytulna, blisko na jedzonko co szczegolnie podoba sie Piotrkowi.. w ogole oprocz tych kilku wycieczek na lad (Cadiz w Hiszpani, w ktorym tak lalo ze po godzinie bylismy przemoczeni do suchej nitki i srednio mielismy ochote na zwiedzanie, w Llisbonie gdzie pod koniec troche sie pogubilismy i nie moglismy trafic na slynny zamek, a jak w koncu trafilismy to trzeba sie bylo zawijac do portu i dzisiejsza Teneryfa na ktorej udalo nam sie zobaczyc przepiekny park narodowy wulkanu Teide i wskoczyc na internet) czas plynie leniwie :) troche nami czasem pobuja, choc cale szczescie nie musielismy jeszcze korzystac z torebek porozwieszanych po calym statku, podjadamy czesto i gesto bo jedzenia jest mnostwo i wszystko w cenie :) teraz czeka nas 6 dni na morzu wiec dopiero sie wynudzimy ;) towarzystwo na statku raczej starsze, srednia wieku ok 65 lat, my trafiamy prawie na samych amerykanow, calkiem sympatycznych swoja droga..
mysle ze nastepny wpis bedzie juz z Brazylii :)) pozdrawiamy wszystkich serdecznie a mojemu tacie zyczymy spelnienia marzen z okazji urodzin!!!