tak sobie czasem z przyzwyczajenia odwiedzam mojego bloga i korci mnie, zeby tu jeszcze cos popisac.. zwlaszcza, ze ciagle tu zagladacie :) tak na zakonczenie.. a moze na rozpoczecie.. bo przeciez wlasnie zaczela sie nasza wielka przygoda z Polska :) po kilku latach emigracji i wielu miesiacach w podrozy po swiecie probujemy odnalezc sie w polskiej rzeczywistosci, niby dobrze znanej bo plynacej w naszej krwi, a jednak tak innej od tego czym zylismy przez ostatnich kilka lat.. jestem ciekawa co tez Wielki B przewidzial maslankowym wedrowniczkom.. a wlasciwie nie to jest istotne co nam sie przydarzy, lecz to jak sobie z tym poradzimy.. mysle sobie, ze to co mogloby sie wydawac trudne w podrozy, czyli codzienne wstawanie i jechanie w nieznane, tak naprawde jest duzo latwiejsze niz codzienne wstawanie i podazanie w dobrze znanym kierunku.. to co najtrudniejsze to odnajdywanie piekna w prostych rzeczach dnia codziennego, i nie wazne czy jest to codziennosc sekretarki czy podroznika.. nam podczas tych miesiecy w podrozy tez czasem bardzo ciezko krzesalo sie iskierki zachwytu.. po pewnym czasie nawet dzungla czy rajskie plaze moga spowszedniec.. bylo zmeczenie i irytacja, byly klotnie i rozterki.. malzensi chleb powszedni :) ale tez nie bylo czasu na fochy, bo trzeba bylo jechac dalej, ciagle zmieniajace sie otoczenie sprawialo, ze szybko zapominalo sie o urazach i skupialo uwage raczej na podziwianiu tego co za oknem.. czuje, ze ten wyjazd wytworzyl kolejna nic porozumienia w naszej maslankowej pajeczynie.. horyzont dostrzegalny tylko przez nas dwoje.. mam nadzieje, ze w trudnych chwilach naszej polskiej wedrowki bedziemy umieli wyciagnac szyje by go dostrzec..
a na razie trzymajcie za nas kciuki bo wielka wyprawa (a raczej przeprawa) Maslanki Polska Expedition 2011 ruszyla! :)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polska. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 12 września 2011
czwartek, 25 sierpnia 2011
jestesmy w domu..
mimo ze od ladnych paru dni jestesmy w Polsce, jakos ciezko bylo mi sie zebrac za pisanie ostatniego posta.. blogowe maslanki zostaly zawieszone gdzies nad Atlantykiem i troche sie naczekaly zanim te prawidziwe stanely twardo na polskiej ziemi.. chyba potrzebowalam czasu by uwierzyc ze to juz koniec naszej wyprawy..
oszczedne irlandzkie linie lotnicze dostarczyly nas bezpiecznie do Warszawy, gdzie czekali juz szczesliwi rodzice.. udalo sie przemknac niepostrzezenie za plecami celnika (z Piotrusiowymi pamiatkami spedzilibysmy pewnie tam z pol dnia :) jeszcze ostatnia fotka w wielkich plecakach i nasz caly wyprawowy dobytek ginie w samochodowym bagazniku.. wyglodniali i spragnieni (po irlandzkiej goscinnosci) z radoscia zasiedlismy do stolu u babci Nowakowej i zatopilismy zabki w jej przysmakach.. dziadek czekal na mnie z niespodzianka - grubym zeszytem zapisanym dziejami naszej rodziny, o ktorym zawsze marzylam i albumem z naszej podrozy.. ogladajac te wszystkie zdjecia dopiero do nas dotarlo gdziesmy sie szwedali! :) po obiadku, na wpol przytomni ze zmeczenia ruszylismy w strone krainy jezior.. budzac sie w Mragowie z niedowierzaniem stwierdzilismy, ze naprawde jestesmy juz w domu.. nie bylo czasu dobrze dojsc do siebie jakz znowu ruszylismy w droge.. udalo nam sie w ostatniej chwili zlapac pod Mragowem naszych nowojorsko - mazurskich znajomkow.. to bylo bardzo wzruszajace moc spotkac Kasie i Grzesia w niesamowicie zielonej scenerii mazurskich krajobrazow.. potem odwiedziny u drugich rodzicow w Bydgoszczy i wyprawy do Buczka i Dzialdowa, gdzie tance, hulanki, swawole.. dopiero ostatnie dni przyniosly odpoczynek i refleksje..
wyprawe maslanek przez obie Ameryki oglaszam oficjalnie za zakonczona! :)
prawie 9 miesiecy w podrozy, tysiace kilometrow po ktorych wiozly nas dziesiatki autobusow i samochodow, ogromny prom pasazerski i przemila zaglowka Luka :) po drodze przewinely sie tabuny ludzi (zarowno inspirujacych jak i naciagajacych, przy czym tych pierwszych wspominamy zdecydowanie czesciej :) mnostwo odwiedzonych miejsc, od tropikow po kolo polarne, niezliczone ilosci zapierajacych dech w piersiach widokow i niesamowite spotkania z dziewicza przyroda.. wzruszajace wejscia na gorskie szczyty i tajemnicze zejscia w morskie glebiny.. nielatwe "spacery" po dzungli, zarowno tej amazonskiej jak i tej miejskiej.. codzienne pakowanie plecaka i szukanie miejsca do spania.. mnostwo nowych smakow i zapachow przeplatanych zbyt dobrze poznanym smakiem kanapek z tunczykiem.. wdziecznosc za to ze moglismy zyc inaczej i pokora wobec tego w jakich warunkach niektorzy musza zyc.. swiadomosc spelniania marzen przyprawiona odrobina tesknoty za rodzina i przyjaciolmi.. to jedynie namiastka tego co dala nam ta podroz..
chcialabym jeszcze raz podziekowac wszystkim, ktorzy wierzyli w nasza podroz i wspierali nas podczas drogi, wszystkim ktorzy wniesli do naszego zycia inspiracje i wiare w dotarcie do celu, wszystkim ktorzy slali w nasza strone modlitwy i dobre mysli, wszystkim widocznym i niewidocznym komentatorom bloga, ktorzy zagrzewali mnie do dalszego tworzenia (samo pisanie bylo dla mnie nie lada przygoda :) wszystkim, ktorzy uzyczyli nam swego dachu nad glowa i sprawili ze czulismy sie przez chwile jak w domu oraz tym najwazniejszym, ktorzy czekali na nas najbardziej.. rodzicom! na koniec dziekuje rowniez Temu, ktory nie afiszujac sie za bardzo prowadzil nas bezpiecznie od samego poczatku do samego konca i ktory wiem, ze bedzie nas dalej prowadzil.. bo przeciez nasze wedrowanie ciagle trwa!
oszczedne irlandzkie linie lotnicze dostarczyly nas bezpiecznie do Warszawy, gdzie czekali juz szczesliwi rodzice.. udalo sie przemknac niepostrzezenie za plecami celnika (z Piotrusiowymi pamiatkami spedzilibysmy pewnie tam z pol dnia :) jeszcze ostatnia fotka w wielkich plecakach i nasz caly wyprawowy dobytek ginie w samochodowym bagazniku.. wyglodniali i spragnieni (po irlandzkiej goscinnosci) z radoscia zasiedlismy do stolu u babci Nowakowej i zatopilismy zabki w jej przysmakach.. dziadek czekal na mnie z niespodzianka - grubym zeszytem zapisanym dziejami naszej rodziny, o ktorym zawsze marzylam i albumem z naszej podrozy.. ogladajac te wszystkie zdjecia dopiero do nas dotarlo gdziesmy sie szwedali! :) po obiadku, na wpol przytomni ze zmeczenia ruszylismy w strone krainy jezior.. budzac sie w Mragowie z niedowierzaniem stwierdzilismy, ze naprawde jestesmy juz w domu.. nie bylo czasu dobrze dojsc do siebie jakz znowu ruszylismy w droge.. udalo nam sie w ostatniej chwili zlapac pod Mragowem naszych nowojorsko - mazurskich znajomkow.. to bylo bardzo wzruszajace moc spotkac Kasie i Grzesia w niesamowicie zielonej scenerii mazurskich krajobrazow.. potem odwiedziny u drugich rodzicow w Bydgoszczy i wyprawy do Buczka i Dzialdowa, gdzie tance, hulanki, swawole.. dopiero ostatnie dni przyniosly odpoczynek i refleksje..
wyprawe maslanek przez obie Ameryki oglaszam oficjalnie za zakonczona! :)
prawie 9 miesiecy w podrozy, tysiace kilometrow po ktorych wiozly nas dziesiatki autobusow i samochodow, ogromny prom pasazerski i przemila zaglowka Luka :) po drodze przewinely sie tabuny ludzi (zarowno inspirujacych jak i naciagajacych, przy czym tych pierwszych wspominamy zdecydowanie czesciej :) mnostwo odwiedzonych miejsc, od tropikow po kolo polarne, niezliczone ilosci zapierajacych dech w piersiach widokow i niesamowite spotkania z dziewicza przyroda.. wzruszajace wejscia na gorskie szczyty i tajemnicze zejscia w morskie glebiny.. nielatwe "spacery" po dzungli, zarowno tej amazonskiej jak i tej miejskiej.. codzienne pakowanie plecaka i szukanie miejsca do spania.. mnostwo nowych smakow i zapachow przeplatanych zbyt dobrze poznanym smakiem kanapek z tunczykiem.. wdziecznosc za to ze moglismy zyc inaczej i pokora wobec tego w jakich warunkach niektorzy musza zyc.. swiadomosc spelniania marzen przyprawiona odrobina tesknoty za rodzina i przyjaciolmi.. to jedynie namiastka tego co dala nam ta podroz..
chcialabym jeszcze raz podziekowac wszystkim, ktorzy wierzyli w nasza podroz i wspierali nas podczas drogi, wszystkim ktorzy wniesli do naszego zycia inspiracje i wiare w dotarcie do celu, wszystkim ktorzy slali w nasza strone modlitwy i dobre mysli, wszystkim widocznym i niewidocznym komentatorom bloga, ktorzy zagrzewali mnie do dalszego tworzenia (samo pisanie bylo dla mnie nie lada przygoda :) wszystkim, ktorzy uzyczyli nam swego dachu nad glowa i sprawili ze czulismy sie przez chwile jak w domu oraz tym najwazniejszym, ktorzy czekali na nas najbardziej.. rodzicom! na koniec dziekuje rowniez Temu, ktory nie afiszujac sie za bardzo prowadzil nas bezpiecznie od samego poczatku do samego konca i ktory wiem, ze bedzie nas dalej prowadzil.. bo przeciez nasze wedrowanie ciagle trwa!
jestesmy w domu!
Subskrybuj:
Posty (Atom)