niedziela, 31 lipca 2011

Cathedral City, Joshua National Park, USA

Po tym jak przekroczylismy granice, wsiedlismy w autobus, na ktory poprzedniego dnia kupilismy bilety i wysiedlismy dopiero w centrum San Diego. Tam juz czekal na nas Burt, nasz znajomy z promu do Brazylii, u ktorego mielismy zregenerowac sily przed dalsza podroza. Burt byl tak kochany i wyjechal po nas az do San Diego oszcedzajac nam kolejnych 7 godzin w autobusie. Po dwoch godzinach jazdy (tyle zajmuje ta sama droga samochodem) wysiadalismy w pieknym kalifornijskim Cathedral City, ktore lezy zaraz przy Palm Springs. Czekal juz na nas przytulny pokoik i Chuck ze stolem zastawionym jedzeniem. Milo bylo zjesc cos innego niz taco z fasola :) Wszyscy nie moglismy uwierzyc ze czas tak szybko zlecial.. przeciez dopiero co zegnalismy sie na statku..Reszte dnia wypelnily opowiesci z podrozy przeplatanej praniem calej zawartosci naszych plecakow i moczeniem sie w basenie w towarzystwie kudlatego Cosmo.. wieczorem przyrzadzona przez Burta pyszna kolacja na tarasie, przy blasku swiec i  naszych wdziecznych maslankowych oczu.. Niedzielnym porankiem zostalismy odstawieni do kosciola, po czym zabrani na zwiedzanie wlasnie budowanego domu w gorach.. chodzac po pachnacych farba pokojach zastanawialismy sie kiedy my doczekamy sie chwili.. w ktorej poklocimy sie o kolor scian w naszym domu :) Wieczorem Brian, przyjaciel Burta i Chucka zabieral nas na kolacje do tajskiej knajpki w Palm Springs. Jedzenie bylo przepyszne a rozmowy bardzo inspirujace.. Nastepnego dnia rowniez z Brianem wybralismy sie na zwiedzanie Parku Narodowego Joshua Tree.  Dotarlismy tam nieco przed zachodem slonca, ktory byl jednym z piekniejszych na trasie. W calej wyprawie towarzyszyla nam spora ekipa przewodnikow, najlepszych jakich do tej pory mielismy!  Carolina i dzieciaki byly niesamowite, wiedzialy o parku wszystko, znaly kazda sciezke, kazda rosline i wiek kazdego kamienia.. Wrocilismy z parku oczarowani.. Kolejny dzien minal na lepieniu pierogow i gotowaniu barszczu. Jeszcze na promie Piotrek obiecal (po tym jak podano nam barszcz, wygladajacy raczej jak zupa grzybowa z poprzedniego dnia), ze kiedys chlopaki sprobuja prawdziwego polskiego jedzenia. Do dyspozycji mielismy ogromna kuchnie, ktora ledwo pomiescila piotrkowa produkcje pierogow :)  Na kolacje przybyl rowniez Richard, ktory wtorowal reszcie towarzystwa w wychwalaniu piotrusiowych przysmakow. To byl niesamowity wieczor.. siedzielismy przy spoznionym wigilijnym stole w wydaniu kalifornijskim, gdzie barszcz serwuje sie w szklankach do martini i wspominalismy dluga droge, ktora musielismy pokonac, zeby byc dokladnie w tym miejscu, w tej chwili i w tym niesamowitym towarzystwie.. Richard tak sie rozsmakowal w pierogach, ze w ramach dziekczynienia zabral nas wszystkich nastepnego wieczoru do restauracji.. to byl jak sie okazalo nasz ostatni wieczor w Kalifornii.. przyjemnie sie wypoczywalo w Cathedral City, ale trzeba bylo postanowic co dalej.. i to postanowic konkretnie, bo w podrozowaniu po USA czy Kanadzie niezaplanowany pobyt to niestety bardzo drogi pobyt, ceny biletow kupowanych w ostatniej chwili sa zawsze bardzo wysokie.. nie ma tu miejsca na spontanicznosc, no chyba ze ktos ma sporo pieniedzy i czasu, ktorych na tym etapie nam juz niestety brakowalo.. Chuck widzac  nasze problemy z ustaleniem wersji dalszej podrozy, chwycil za tel i za 10 min mielismy juz bilety lotnicze na Alaske i do NYC.. krotka pilka :) nocne obrady przyniosly jednak zmiane planow i bilet lotniczy na Alaske zastapilismy biletem na autobus do Seattle :)   w tym momencie skonczylo sie dla nas beztroskie pdrozowanie a zaczal wyscig z czasem..

Park Narodowy Joshua Tree 

nasi przewodnicy


drzewko Jozuego (Joshua tree)

z Brianem w Palm Springs

tak serwowano barszcz :)

wigilia w wydaniu kalifornijskim

niestrudzony Cosmo

nierozlaczni..

Piotrek i Burt i pogaduszki przy winie

kalifornijska ekipa

piątek, 29 lipca 2011

Tijuana, Meksyk

Podroz do Tijuany to chyba najgorsze co nam sie przydarzylo w Meksyku.. Wyruszylismy wczesnym rankiem z Acapulco ale jak na zlosc autobus wlekl sie niemilosiernie i zanim dotarl do Mexico City nasz autobus do Tijuany juz odjechal. Moglismy kupic ostatnie dwa miejsca przy wc na najblizszy autobus ale zdecydowalismy poczekac 2 godz na nastepny sposro tanszy i nieco mniej zaludniony. Zakupilismy dworcowego jedzenia na droge i niezbyt punktualnie wyruszylismy do Tijuany.  Podroz byla koszmarna.. Autobus z kazdym postojem zwiekszal spoznienie, do tego bylismy nekani niezliczonymi kontrolami, to paszportow, to owocow to w koncu bagazy.. im blizej granicy tym gorzej.. czestotliwosc kontroli wzrosla do jednej na godzine, przy czym najpierw trzeba bylo odstac w dlugasnej kolejce autobusow zeby wysiasc przy stoliku na ktory panowie w mundurach wyciagali 3 przypadkowe, najczesciej te same stajace z brzegu torby, od niechcenia przegladali zawartosc po czym kazali odjezdzac.. zanim autobus na dobre sie rozpedzil, juz musial zwalniac przed nastepna kontrola, ktora oprocz frustracji pasazerow i zwiekszajacego sie opoznienia nic wiecej nie dawala.. wiekszy sens mialyby rzadsze ale bardziej wnikliwe kontrole niz ta komedia, ktora nam urzadzano.. Wedlug planu mielismy dojechac do Tijuany o 11 rano, nasz autobus dotarl tam po 17.. Chcac wydostac sie jeszcze tego samego dnia z Meksyku kupilismy bilet do San Diego w Kalifornii liczas ze tam odreagujemy te droge przez meke.. Autobus wysadzil nas przy granicy, po czym okazalo sie ze musimy cofnac sie do wielkiej kolejki, bo nie mamy jakis druczkow.. pan celnik jak zobaczyl nasze plecaki zlitowal sie i wpuscil nas bez kolejki do okienka.. jednak niepokoila nas jedna rzecz.. gdzie sie podziali meksykanscy celnicy?? czemu nikt nie odnotowal ze wyjezdzamy z kraju, nie wspominajac o oplacie ktora powinnismy uiscic.. zaczelismy pytac ale amerykanscy celnicy wzruszali tylko ramionami mowiac, ze nie znaja meksykanskich procedur.. nie byli nam nawet w stanie wskazac gdzie powinnismy sie udac po pieczatki wyjazdowe.. w koncu rozpoczelismy poszukiwania na wlasna reke, wyszlismy z terytorium Stanow Zjednoczonych (na ktorym juz bylismy!) i pytajac lokalnych w koncu dotarlismy do meksykanskiego biura imigracyjnego, ktore niestety bylo zamkniete.. pierwszy raz bylismy w sytuacji, w ktorej  to my szukamy celnikow! Zrobilo sie juz na tyle pozno, ze postanowilismy przenocowac jednak w Tijuanie i sprobowac szczescia rankiem. Wypytalismy lokalnych o tanie w miare bezpieczne hotele i po 10 min w taksowce wysiedlismy na miejscu. Sporo sie nasluchalismy o tym przygranicznym miescie uciech, wiec raczej zrezygnowalismy z wieczornego spaceru. Zrywalismy sie wczesnym rankiem by zajac miejsce w kolejce, ktora tego dnia byla jeszcze dluzsza..najpierw jednak dostalismy sie jakos do budek meksykanskich celnikow, ktorzy lekko zdziwieni oswiadczyli powaznym tonem, ze dobrze zrobilismy ze tu przyszlismy bo pieczatka wyjazdowa jest bardzo wazna, po czym kazali nam zaplacic po 20 $ (oplata wyjazdowa ktora widniala na naszych kartach turystycznych), inkasujac pieniadze do swoich kieszeni..wychodzac z budki slyszelismy ich donosne smiechy.. nie wiem czy nawet odnotowali ze opuszczamy kraj.. maslanki tym razem na wlasne zyczenie daly sie oskubac z kasy..zegnalismy Meksyk z wielkim niesmakiem.. Piotrek ustawil sie w ogromnej kolejce a ja czekalam z bagazami az do mnie dolaczy.. potem okazalo sie ze dla takich jak my, co to potrzebuja druczkow, przewidziano inna kolejke, ktora oszczedzilaby Piotrkowi sporo stania.. po  godzinie w tej drugiej kolejce w koncu trafilismy do amerykanskiego celnika. Chyba nie czesto maja gosci z Polski bo pan nie bardzo wiedzial jak sie ma za nas zabrac. Kazal wypelnic druczki, po czym zauwazyl nasze wizy, anulowal druczki, po czym wypisal kolejne.. przygladalismy sie temu z niedowierzaniem, raczej spodziewalismy sie pytan w stylu gdzie, po co i za co a tu bez zadnych pytan dostalismy pobyt na pol roku.. jeszcze jedna kolejka, ostatni celnik i juz jestesmy w USA!

w oczekiwaniu na kolejny autobus

strefa przygraniczna

punkt kontrolny

hotel ostrzega: policja w Tijuanie jest skorumpowana, nie wychodz bez paszportu, uwazaj na pieniadze, witamy w Tijuanie!

kolejka do USA

Acapulco, Meksyk

Dusznym wieczorem wysiedlismy w slynnym Acapulco. Zapakowalismy po brzegi garbata taksowke i ruszyslimy na poszukiwania hotelu. Nasz budzet pozwalal nam na hotel typu Santa Lucia, w ktorego szpitalnych zatechlych pokojach jakos ciezko bylo poczuc wakacyjna atmosfere.. Do tego nasz taksowkarz cwaniaczek zablokowal mozliwosc negocjacji ceny z wlascicielem stwierdzeniem ze lepszej oferty w calym miescie nie znajdziemy. I tu sie bardzo mylil, bo jeszcze tego samego wieczoru znlezlismy duzo przyjemniejszy i tanszy pokoj zaledwie 100 m dalej.. szkoda tylko ze za tamten mielismy juz zaplacone.. Obiecalismy jednak zjawic sie w nowym hotelu z samego rana.. tymczasem czekala nas wspaniala noc na wrzynajacych sie w plecy sprezynach ortopedycznego materaca przerywana ukaszeniami wyraznie wyglodnialych mrowek.. Pobyt w Acapulco zapowiadal sie fascynujaco.. Dzien minal nam na wycieczce na plaze, gdzie wsrod tlumu kapiacych sie ludzi cumowaly motorowki, wizycie na dworcu autobusowym w poszukiwaniu biletow powrotnych oraz spacerze brudna zatloczona ulica w poszukiwaniu tego wlasciwego dworca autobusowego.. Upal i duchota odbieraly checi do zycia.. Wieczorem poszlismy ogladac to po co wlasciwie maslanek nas tu przyciagnal czyli skoki do wody. Mlodzi chlopcy najpierw wspinaja sie na 30 m klif, zeby potem skoczyc z niego do spienionej, roztrzaskujacej sie o skaly wody.. ostatni skoczek wykonuje skok w ciemnosci trzymajac w dloniach zapalone pochodnie..nie powiem, naprawde robi wrazenie.. widzialam rozmarzone oczy Piotrka, ktorego jesli tylko by tam wspuscili skoczyl by bez wahania razem z nimi.. pobyt w Acapulco szczesliwie dobiegal konca, ale okazalo sie, ze najtansza opcja dostania sie do granicy z USA jest powrot do Mexico City i dopiero tam lapanie autobusu do Tijuany.. tak wiec dzieki wizycie w Acapulco nasza podroz z 43 godzin wydluzala sie do 50.. teoretycznie.. bo w praktyce wygladalo to duzo gorzej..

acapulcowa plaza

Acapulco Taxi

moze tym razem sok z ogorkow?

zatoka

pozdrowienia dla Super Tadeo!!

czekamy na skoczkow



jeden skoczek gotowy do skoku, drugi wdrapuje sie na szczyt

jak my sie tam pomiescilismy??

czwartek, 28 lipca 2011

Mexico City, Meksyk

Dwadziescia godzin w autobusie i wysiadamy w Mexico City. Dzieki nowym 3 kg przewodnika (jeszcze raz wielkie dzieki Ostrow!) udalo nam sie znalezc bardzo przyzwoity hotel.. dawny klasztor przerobiony na Hotel Monte Carlo to byl strzal w dziesiatke. Polozony w samym centrum, z przepyszna piekarnia na przeciwko, mnostwem ulicznych jadlodajni wokol i 3 przecznicami do metra.. w dodatku za wlasny pokoj z tv zaplacilismy polowe tego co w tak zwanym hostelu za lozko w 8 osobowej sali! Planowalismy krotki 3 dniowy pobyt w stolicy Meksyku ale to co ma do zaoferowania to miasto przeroslo nasze oczekiwania i mimo biegania od rana do nocy musielismy zostac dluzej by zobaczyc to co planowalismy. Rozpoczelismy standardowo od glownego placu,  na ktorym zamiast sklepikow z pamiatkami rozstawiono namioty oblepione haslami niezadowolenia i dezaprobaty dla rzadzacych krajem. Zaraz przy placu stoi katedra wzniesiona na ruinach azteckiej swiatyni, a tuz obok ruiny kolejnej swiatyni, bogini ksiezyca, ktora wg legendy zostala pocwiartowana przez swojego brata i ktora potem domagala sie ofiar z ludzi w takiej samej formie. Dzien konczylismy wizyta w palacu prezydenckim, ktory z okazji 200 lecia odzyskania niepodleglosci wystawil pamiatki zwiazne z historia kraju. Mozna bylo zobaczyc pierwsze flagi narodowe i dowiedziec sie, ze Meksyk wg legendy powstal w miejscu w ktorym Aztekowie zobaczyli orla siedzacego na kaktusie i trzymajacego w dziobie weza, co zgodnie z przepowiednia mialo  byc ziemia obiecana i koncem ich wedrowki. Ow orzel jest symbolem narodowym i wraz z wezem i kaktusem zajmuje centralne miejsce na narodowej fladze. Podczas wizyty w palacu udalo nam sie wpasc na polska grupe z przewodnikiem, ktory objasnial znaczenie slynnych sciennych malowidel Diego Rivery. Z glowa pelna Meksyku, w strugach deszczu, ktory umilal nam kazde popoludnie, dobieglismy do hotelu i po wciagnieciu paru taco (kukurydziany cienki placek z nadzieniem) ktore byly naszym glownym zywicielem podczas pobytu w stolicy, zasnelismy jak zabici. Nastepnego dnia czekalo na nas slynne  Muzeum Antropologiczne, w ktorym spokojnie mozna spedzic caly dzien. To tu zgromadzono najcenniejsze znaleziska zaginionych miast Majow czy Aztekow.. Muzeum pelne jest kamiennych posagow, plyt, figurek, naczyn.. Sporo mozna sie dowiedziec o kazdej z kultur zamieszkujacej Meksyk dawniej i dzis. O Majach dowiedzielismy sie wiecej niz od wszystkich naszych przewodnikow razem wzietych. Mna wstrzasnal krotki film obrazujacy zwyczaje potomkow Aztekow, ktorzy po dzis dzien skladaja ofiary ze zwierzat.. Starsze kobiety tanczyly nad stolem przyozdobionym kwiatami, po czym chwycily po kurczaku, poderznely mu gardlo, skropily krwia stol i ciagle zyjace ptaki powiesily na drzewie przed domem by ich krew skropila ziemie.. od tych krwawych historii mozna w Meksyku calkiem stracic apetyt.. WIzyta w muzeum byla dobrym przygotowaniem do wycieczki do jednego z najwiekszych miast zamieszkiwanych, choc nie wybudowanych przez Aztekow - Teotihuacan, oddalonego ok godziny od Mexico City, do ktorego wybralismy sie nastepnego dnia.  Zwiedzajac ruiny wiedzielismy juz, ze we wnetrzach zlozono setki ofiar z ludzi, ktorych szczatki ulozone w charakterystyczny sposob i przyozdobione naszyjnikami z ludzkich kosci, widzielismy w muzeum poprzedniego dnia. Samo miasto ma raczej surowy wyglad, wielkie pole  na ktorym stoi kilka piramid, w tym dwie najwieksze Piramida Slonca i Ksiezyca. . do tego zadnych drzew, wiec gdy slonce przyswiecilo upal byl nie do wytrzymania.. obeszlismy ruiny i z ulga wsiedlismy w powrotny autobus. Wysiedlismy na dworcu polnocnym skad juz tylko dwie stacje metrem dzielily nas od Sanktuarium MB z Guadelupe. Odwiedzilismy patronke naszego wyjazdu, przynoszac serca wypelnione wdziecznoscia.. opowiedzielismy o wszystkich niesamowitych ludziach spotkanych podczas wedrowki oraz o tych, ktorzy wspieraja nas duchowo z roznych zakatkow swiata.. chyba wiedziala o kim mowimy bo usmiechnela sie porozumiewawczo.. Sanktuarium, w ktorym znajduje sie obraz jest ogromne.. szczesliwie nie bylo duzo ludzi, wiec moglismy do woli jezdzic ruchomym chodnikiem i przypatrywac sie obrazowi, ktory kryje wiele tajemnic.. Matka Boska objawila sie Indianiowi Diego, ktoremu kazala nazbierac roz i zaniesc je biskupowi, by przekonac go do budowy kosciola. Gdy Diego wysypal roze, na plaszczu w ktorym przyniosl kwiaty pokazal sie wizerunek Maryi. Obraz pelen jest symoboliki azteckiej, ktora z wielka sila przemowila do Indian. Wizerunek MB z Guadelupe czczony jest w calym kraju.. do tego stopnia ze figurki mozna odnalezc  w kazdym niemal budynku a miniaturki obrazu sa drukowane na wodzie mineralnej czy mydle.. Wybiegalismy z sanktuarium w ulewnym deszczu obiecujac, ze jeszcze wpadniemy w niedziele pozegnac sie przed wyjazdem. Resztki pobytu w Mexico City minely nam na obieganiu muzeow, odwiedzielismy przepieknie polozone Muzeum Dolores, dom najslynniejszej meksykanskiej malarki Fridy Kahlo i stojacy nieopodal dom jej przyjaciela z ZSRR - Lwa Trockiego..  uzupelnilismy niedobory przezyc artystycznych, ktorych mysle starczy nam jeszcze na jakis czas ;) w poniedzialek rano z calym dobytkiem stanelismy na dworcu autobusowym probujac ustalic gdzie dalej jedziemy. Kierunki zupelnie nam sie nie zgadzaly.. w koncu ustalilismy, ze jedna maslanka zgadza sie na Acapulco jesli druga maslanka juz do konca wyjazdu nie bedzie mieszac.. i tak, jeszcze tego samego dnia wieczorem wysiadalismy w slynnym resorcie..

palac prezydencki i malowidla Diego Rivery

swiatynia ksiezyca i katedra w cetrum Meksyku

lokalne przysmaki

dziwnie zielone placki kukrydzy

w nowej czesci miasta

muzeum antropologiczne

Teotihuacan

piramida ksiezyca

widok na ruiny z jednej z piramid

poznajecie ten obraz? :)

plac Zocalo z katedra i protestujacymi

dom Fridy Kahlo

kompleks budynkow sanktuarium MB z Guadelupe

nasza ulubiona piekarnia

niedziela, 24 lipca 2011

Chichen Itza, Valladolid, Meksyk


Po trzech godzinach spedzonych w bardzo przyjemnym autobusie dojechalismy do kolejnych ruin Majow - Chichen Itza. Autokar zatrzymal sie przy samiutkim wejsciu, ale tym razem nie bardzo bylo nam to na reke, bo pora byla juz pozna a nas bardziej interesowal jakis tani hotel na ktory w tej okolicy raczej nie mozna bylo  liczyc.. Kierowca zgodzil sie podrzucic nas do najblizszego miasteczka. Wysiedlismy w malym hotelowym zaglebiu i rozpoczelismy poszukiwania.. Podstarzale hotele straszyly pustkami, co jednak nie przeszkadzalo wlascicielom rzucac w nasza strone wygorowane ceny. W koncu udalo nam sie znalezc pole namiotowe przy jednym z hoteli. Troche zapuszczony betonowy placyk przykryty bananowym dachem mial nam uprzyjemniac noc w namiocie. Wybralismy sie na maly rekonensans okolicy, miasteczko przezywalo oblezenia wielkich robali, ktorych wszedzie bylo pelno.. obijaly sie o nas na ulicach, chrupaly pod nogami,  wyplywaly z zapchanego przez nie zlewu w lazience.. no coz takie uroki mieszkania w tropikach.. noc w namiocie nie nalezala do najprzyjemniejszych.. marzylam o kawalku wiatraka ktory moglby ruszyc stojace, ciezkie powietrze.. rankiem nieco przypuchnieci od goraca ruszylismy zwiedzac ruiny. Od naszego hotelu mielismy 15  min piechotka. Jeszcze w drodze mijaly nas wypchane ludzmi autokary, ktore wysypywaly swoja rozkrzyczana zawartosc przed wejsciem formujac ogromne kolejki. Okazalo sie ze w niedziele obywatele Meksyku moga zwiedzac swoje narodowe atrakcje za darmo, z czego najwyrazniej nie omieszkali skorzystac. Cale szczescie, ze garstka obcokrajowcoc miala oddzielne kolejki, dzieki temu dostalismy sie do srodka dosyc szybko, niestety tez dosyc drogo.. stwierdzilismy ze tym razem podarujemy sobie przewodnika.. i dobrze, bo przy kazdej najmniejszej piramidzie klebily sie tlumy turystow z towarzyszacymi im wykladowacami.  Sama Chichen Itza jest dosc ciekawym miejscem, z dobrze odrestaurowanymi piramidami, wielkim polem do gry w pilke (tak tej w ktorej kapitanowi odcinaja glowe) czy slynnym obserwatorium w ksztalcie slimaka. Dowiedzielismy sie nieco o wierzeniach Majow.. ciekawa jest historia poczatkow czlowieka, otoz po nieudanych probach stowrzenia go najpierw z ziemi, potem z drewna w koncu udalo sie go ulepic z kukurydzy :) a sam stworzyciel chcac byc blisko swojego stworzenia zamienil sie w jej kolbe. W wierzeniach Majow, jak rowniez Inkow czy Aztekow kukurydza odgrywala bardzo wazna role, wyznaczala pory roku, byla symbolem plodnosci i hojnosci natury, byla skladana przy cialach zmarlych jako pokarm dla wedrujacej duszy.. Jesli natomiast kukurydza nie obrodzila, ludzkie glowy mialy przeblagac bogow deszczu, wiatru, slonca, kukurydzy i jeszcze pewnie paru innych.. z reszta u Majow kazda susza, powodz czy burza byly obficie skrapiane ludzka krwia.. co i tak nie przebije Aztekow, ktorzy skladali w ofierze ludzi, po to by slonce moglo pokonac ciemnosc, kazdej kolejnej nocy..  te krwawe historie i niesamowity (jak zawsze przy zwiedzaniu ruin) upal wykonczyly nas do tego stopnia, ze jeszcze tego samego dnia postanowilismy uciekac do Valladolid, w ktorym czekala na nas orzezwiajaca krysztalowa woda w zachwycajacym otoczeniu.  Z przyjemnoscia zanurzylismy sie w chlodnych wodach cenotow, podziwiajac jednoczesnie wspaniale stalaktyty, czy korzenie ogromnej topoli zwisajace z sufitu wielkej jaskini. Nasz tani lecz niezbyt czysty hotel na chwile zmacil nasze dobre nastroje (poszewki na poduszki wygladaly jakby wlasnie ktos nimi wytarl podloge, a pan w recepcji na moja reklamacje zareagowal stwierdzeniem: ''innych nie mamy''..) na szczescie noc minela szybko i ani sie obejrzelismy jak zasiedlismy w autobusie do Mexico City.


pole do gry w pilke
przez ten otwor zawodnik mial przezucic pilke

ozdobione trupimi czaszkami miesce skladania ofiar z ludzi

straganow z pamiatkami bylo wiecej niz piramid

piramida Kukulkana

plac tysiaca kolumn

obserwatorium "Slimak"

jeden z cenotow w poblizu Valladolid

Piotrek zazywa kapieli


korzenie olbrzymiej topoli w drugim cenocie


kapiel z wielkimi sumami


korzenie takie duze a ja taka malutka

to sie nazywa bar "szybkiej obslugi".. troche sie naczekalismy zanim skonczyl sie program w tv