Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ekwador. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ekwador. Pokaż wszystkie posty

sobota, 14 maja 2011

Quito, Ekwador

Prosze wybaczyc spore przestoje na blogu, ale ostatni tydzien spedzilismy w autobusach, w ktorych kiepsko z dostepem do komputera.. a jak na zlosc gdy w koncu dotarlismy do kafejki blog nie chcial sie zaladowac.. ale juz sie wszystko naprawilo wiec zasiadam do pisania!

Przyjechalismy do Quito pedzacym autobusem i resztka sil doczlapalismy do hostelu. Dworzec autobusowy na ktory przyjechalismy byl oddalony od centrum chyba o 100 km ale cale szczescie przemila pani w informacji turystycznej wytlumaczyla nam jak dojechac miejskim autobusem za 25 centow zamiast taksowka za 10$. Hostel, ktory upatrzylismy sobie w przewodniku znajdowal sie doslownie zaraz przy przystanku wiec tym wieksza byla nasza radosc :) Pokoj pachnial swiezoscia.. jeszcze tylko szybki prysznic i wymarzony sen.. niestety zmacila go zbyt poranna  wizyta naszych przyszlych wspolokatorow. Malenki pokoj zapelnil sie Autralia.. ciezko bylo sie przedostac do wyjscia przez stosy plecakow i porozrzucanych ubran..po sniadaniu stwierdzilismy ze poszukamy czegos mniej zatloczonego.. Trzy ulice dalej znalezlismy uroczy maly hostelik Huaki2, czysto,przytulnie i sympatycznie. Pol godziny pozniej rozkoszowalismy sie wlasnym 8 osobowym pokojem, ktory szczesliwie do konca pobytu goscil tylko nas :) jako jedni z nielicznych gosci moglismy do woli siedziec na darmowym internecie, z czego nie omieszkalismy korzystac :) zaraz za rogiem pyszna piekarnia i sniadanka na powietrzu popijane wlasnorecznie zmiksowanymi mleczno-owocowymi koktajlami..hmm az sie nie chcialo wyjezdzac.. po jednodniowym leniuchowaniu wybralismy sie na zwiedzanie miasta. Rozpoczelismy od wjechania kolejka linowa teleferico na puntk widokowy na stoku wulkanu Pichincha, skad mozna podziwiac panorame miasta. Probowalismy wypatrzec gdzies w oddali nasz bialy Cotopaxi ale zdaje sie znowu schowal sie w chmurach..zapowiadalo sie na deszcz wiec zjechalismy czym predzej i pognalismy na starowke liczac ze uda nam sie cokolwiek zobaczyc zanim dopadnie nas ulewa, ktora zapowiadali po poludniu. Pokrecilismy sie troche po waskich uliczkach, odwiedzilismy jedyny otwarty darmowy kosciol La Merced, w ktorym znajduje sie cudowna figurka Matki Boskiej patronki Ekwadoru.. Zwiedzajac kolejne kolonialne starowki mozna juz przewidziec czego sie spodziewac, plac w srodku miasta, przy placu katedra i budynki rzadowe, kilka palm i jak sie ma szczescie rowniez protestujacy mieszkancy :) zazwyczaj kilka ulic dalej sa koscioly Franciszkanow, Dominikanow i Jezuitow, te ostatnie najczesciej ze zlotym oltarzem a wszystkie pelne sztuki kolonialnej i niestety najczesciej platne. Dotarlismy do hostelu przed deszczem i zdazylismy jeszcze zorientowac sie jak dojechac nastepnego dnia na rownik. W prazacym sloncu, o 12 w poludnie stanelismy na rowniku.. wielki pomnik wybudowany na czesc owego rownika okazuje sie byc nie do konca we wlasciwym miejscu.. wedlug najnowszych wosjkowo-gps'owych badan rownik znajduje sie jakies 200 metrow dalej.. ale turysci (w tym rowniez my) chetnie fotografuja sie na falszywym rownieku stojac nogami na  niby obu, choc w zasadzie jednej polkuli. Zaraz za parkiem wybudownym ku czci rownika z ogromnym monumentem posrodku i masa roznych pawilonow i planetariow znajduje sie niepozorne muzeum Inti-Nan przez ktore przebiega prawdziwy rownik. W muzeum bierze sie udzial w roznego rodzaju ekperymentach potwierdzajacych prawdziwosc zoltej linii rownikowej narysowanej w tym miejscu. Sprawdzalismy kierunek obrotu spuszczanej w przenosnym zlewie wody (na poludnowej polkuli kreci sie ona zgodnie ze wskazowkami zegarka, na polnocnej odwrotnie), stawialismy jajko na glowce gwozdzia, chodzilismy po rowniku z zamknietymi oczami sprawdzajac jakie sily na nas dzialaja.. duzo zabawy.. a do tego miejsce jest pelne kolibrow wiec ciezko mnie bylo stamtad wyciagnac :) w drodze powrotnej do Quito zajechalismy na lotnisko sprawdzic jakie sa ceny biletow na Galapagos.. wiedzielismy ze ta impreza jest bardzo droga ale liczylismy ze moze z okazji braku sezonu uda nam sie cos znalezc..dostalismy tez namiary na wojsoka flote, ktora zabiera pasazerow za pol ceny.. w biurze owej floty nie moglismy znalezc nikogo kto potrafilby udzielic jakis informacji, krecilismy sie tam z dobra godzine az ostatecznie wpadlismy na zolnieza ktory poinformowal nas ze owszem zabieraja pasazerow za pol ceny ale tylko z obywatelstwem ekwadorskim.. wiec niestety nasze marzenie odwiedzenia wysp Galapagos musielismy odlozyc na pozniej.. fajnie sie siedzialo w Quito ale trzeba bylo ruszac dalej, bo jeszcze sporo drogi przed nami..kupilismy bilet do granicy z Kolumbia i wyruszylismy na polnoc..

ps. Madzia! Pawel! wszystkiego najlepszego na nowej (nie latwej ;) drodze! jestesmy z Wami sercem i slemy gorace buziaki juz z Kolumbii!! Wszystkiego Milosnego!!

teleferico


w hostelu Huaki 2, niesamowicie sympatyczna zaloga


pani gonila nas po ulicy z wiadrem truskawek

w muzeum Inti ñan skurczone glowy leniwca i malego chlopca

indianka z przedza

Piotrek jako jedyny dostal jajeczny certyfikat

na prawdziwym rowniku

na tym oszukanym

katedra w Quito, zamknieta podczas naszej wizyty

starowka

glowny plac i demonstracje przed palacem prezydenckim

z widokiem na Quito

środa, 4 maja 2011

Park Narodowy Cotopaxi, Ekwador

O 10 rano mielismy sie stawic w biurze Volcano Route na przymiarke strojow. W cenie naszej wyprawy byl caly niezbedny sprzet. Dostalismy po parze butow, raki, czekany, udajace goretex kurtki i spodnie, rekawiczki, okulary oraz po czerwonym kapturku na glowe. Godzine pozniej Maslanki Cotopaxi Expedition 2011 wyruszyla spod biura starym jeepem w kierunku parku narodowego Cotopaxi. Emilio, nasz przewodnik, srednio sobie radzil z prowadzeniem naszej wiekowej maszyny, ja mialam tylko nadzieje ze jest lepszym przewodnikiem niz kierowca. Pierwszy przystanek to wejscie do parku, zakup biletow i oswajanie sie z wysokoscia. Po kolejnych 40 minutach zatrzymujemy sie przed muzeum, gdzie mozna zobaczyc dwa wypchane zwierzaki, makiete parku i skorzystac z toalety. Emilio serwuje nam lunch, bulki z mortadela (w takich momentach zastanawiam sie po co wypelnia sie na poczatku formularze w ktorych pytaja o preferencje zywieniowe, skoro nikt tego nie czyta) poprosilam grzecznie o ser, ktory potem musialam jesc do konca wyprawy. Posileni nieco, zostalismy poproszeni o zalozenie na siebie wszystkich gadzetow.. wtedy to wlasnie okazalo sie ze dostalam dwa lewe buty! na szczescie tylko te wewnetrzne wiec gdy dobrze sie postaralam moglam o tym zapomniec, gorzej bylo z plastikowymi skorupami (zewnetrznymi butami), ktore uwieraly mnie cala droge i zostawily wielka sina pamiatke na moich piszczelach. Ubrani w nasze nowe stroje jechalismy jeszcze 30 min do parkingu, z ktore wyrusza sie piechotka do schroniska. Droga zajmuje ok 40 min ale my mielismy isc godzine, bardzo wolno, zeby oswajac sie z wysokoscia.. po 15 minutach zostalismy zakryci przez grzmiace chmury. Zapytalam Emilio czy aby napewno bezpiecznie jest isc w burzowych chmurach, na co on odparl ´´tranquilo´´ (spokojnie). Po czym po 5 minutach pierwszy uciekal ze szlaku gdy prawie trzasnelo w nas piorunem.. my oczywiscie za nim, zrzucajac po drodze plecaki zeby metalowe raki i czekany zostaly daleko, przycupnelismy pod kamieniem i odczekalismy chwile zeby burza sie oddalila. Potem ruszylismy ostro pod gore by dojsc jak najszybciej do schroniska.. a mialo byc spokojne oswajanie sie z wysokoscia..poczatek wyprawy wrozyl niezla przygode.. gdy dotarlismy do refugio nasze serducha walily jak oszalale, nawet po godzinie, gdy lezelismy juz zawinieci w nasze spiworki by choc troche sie ogrzac..mala przerwa na obiad i objasnienia nocnej wspinaczki i spac bo czekalo nas tylko kilka godzin snu.. ciezko bylo zasnac majac na sobie wszystkie ubrania a mimo to zamrozone stopy no i w perspektywie wstawanie o polnocy.. o 12 zaczely dzwonic budziki, zeszlismy na sniadanie (bulka z serem) ktore jakos nie smakowalo w srodku nocy.. wypilismy troche cieplej cieczy udajacej herbate i ruszylismy w ciemna noc.. pierwsze 3 godziny szlo nam sie calkiem dobrze, mimo lekko skacowanego przewodnika (zdaje sie Emilio mial mala imprezke gdy my probowalismy zasnac bo idac za nim szlo sie w oparach alkoholu). Krotka przerwa na kostke czekolady i lyk zimnej wody, nasz argentynski termos niestety nie nadawal sie na te wyprawe i skazani bylismy na ocieplenie sie widokiem pijacego parujaca herbatke Emilia.Na ok 1.5 godz przed szczytem dopadl nas kryzys i wydawalo sie ze nie doczlapiemy sie na szczyt, do tego Emilio straszyl ze jak do 7 nie dojdziemy trzeba bedzie wracac ze wzgledu na niebezpieczenstwo topniejacego sniegu. Zacisnelismy zeby i powolutku, kroczek po kroczku, oddech po oddechu, dotarlismy nad krawedz krateru..Widok byl oszalamiajacy.. osniezony wierzcholek Cotopaxi skrzyl sie w ostrym ekwadorskim sloncu otoczony pierzynka z chmur.. radosc i zmeczenie zebraly sie w mokrych oczach.. dlugo jednak sie nie nacieszylismy bo Emilio zarzadzil szybki powrot.. schodzenie okazalo sie rownie wyczerpujace co wchodzenie, topniejacy snieg przyklejal sie do rakow przewracajac nas ma zmiane.. do tego Emilio, ktory narzucil takie tempo, ze w pewnym momencie prawie ciagnal mnie za soba na linie, ktora bylismy wszyscy spieci..ja jednak nie daje sie tak latwo prowadzic (Piotrus cos o tym wie) i kilka razy to Emilio ladawal na sniegu :) w koncu dal za wygrana i odczepil nas od siebie, do tego zostawil na szlaku we mgle uwazajac ze trafimy do schroniska.. oczywiscie ze trafilismy ale señor Emilio zostal wciagniety na czarna liste najgorszych przewodnikow w historii naszej wyprawy. Ledwo zywi dotarlismy do schroniska, tam czekaly juz na nas bulki z serem, na ktore mimo wielkiego glodu jakos nie mielismy ochoty, wypilismy tylko po kubku herbaty i ruszylismy do samochodu. Po 9 godzinach marszu ulga ze sciagniecia plastikowych butow byla nie do opisania.. Emilio wolno wytoczyl sie na droge, zagadujac do wszystkich znajomych przewodnikow, straznikow, sklepikarek.. musial sie pochwalic ze zdobyl szczyt..gdy w koncu dotarlismy do miasta resztla sil doczlapalismy do naszego hostelu, wzielismy nasze rzeczy i wsiedlismy w autobus do Quito, liczac ze tam w jakims milym przytulnym hosteliku wyspimy sie za wszystkie czasy..




Cotopaxi - widok ze schroniska


Refugio pod wulkanem Cotopaxi

bylo bardzo zimno..
wieczorem za oknem schroniska

 ruszamy zdobywac wulkan, zakladamy ostatnie gadzety

przerwa na dwa kesy czekolady

na lodowcu








na szczycie

krater wulkanu Cotopaxi


szczesliwi zdobywcy

ostatnie spojrzenie  i schodzimy..


Latacunga, Jezioro Quilotoa, Ekwador

Dotarlismy do Latacungi.. znowu autobus zamiast na dworcu zostawia nas gdzies na obrzezach.. rozgladamy sie za jakims hostelem..nic tylko same firmy przewozowe i stragany z jedzeniem.. no nic, trzeba ruszac do centrum, lapiemy zolty samochodzik z napisem taxi i kazemy sie zawiesc do jedynego znanego nam hostelu, ktory szczesliwie Piotrek odkryl buszujac po internecie. Samochod przedziera sie jednokierunkowymi uliczkami przez bardzo zakorkowane miasto i po 15 min dociera na miejsce. Dostajemy pietrowe lozko w 8 osobowej sali, juz odwyklismy od dzielenia pokoju z osobami trzecimi.. Hostel Cafe Tiana jest srednio hostelowy, za inernet kaza placic, nie ma kuchni, co wiecej jest zakaz wnoszenia swojego jedzenia bo na dole jest kawiarenka, w ktorej nalezy sie stolowac.. zakaz dostrzeglismy niestety dopiero podczas wcinania wlasnorecznie zrobionej, na oczach wszystkich, salatki.. ale pozwolono nam ja przelknac :) Idziemy zobaczyc co tez okolica ma nam do zaoferowania i okazuje sie ze mozna odwiedzic wulkaniczne jezioro Quilotoa i wejsc na wulkan Cotopaxi. Decydujemy sie na wszytko :) Podpytujemy w agencji jak dostac sie nad jezioro i co ciekawego oferuja podczas tej wycieczki, po czym postanawiamy dotrzec tam sami. Jedziemy jedynym bezposrednim autobusem, ktory wedlug zarzekan kierowcy mial wyruszac o 9.30, po czym wyruszamy z pol godzinnym opoznieniem. Po 2 godzinach docieramy na miejsce, placimy za wstep i po 5 min docieramy na pukt widokowy z ktorego przepieknie widac cale jezioro. Juz mielismy wyruszac na 3 godzinny szlak wokol jeziora gdy nadciagnely czarne chmury i pokrzyzowaly nam plany. Odczekalismy chwile przy cieplej herbatce czekajac co bedzie dalej, ale bylo tylko gorzej, wiec postanowilismy zlapac jedyny wlasnie odjezdzajacy autobus i na tym zakonczyc nasza aklimatyzacje przed wejsciem na wulkan (jezioro Quilotoa lezy na wysokosci 4,600 m co daje dobry trening dla pluc przed wejsciem na prawie 6 tysieczny Cotopaxi) Po powrocie do miasta poszlismy zrobic zakupy na nasza wyprawe i przekasic co nieco. Zjedlismy po talerzu ryzu polanego sosem z ziemniakami, nic specjalnego ale przynajmniej cieple i poszlismy szybko spac bo zapowiadalo sie ze przez najblizsze dwa dni za duzo sobie nie pospimy..

jezioro Quilotoa


poniedziałek, 2 maja 2011

Riobamba, Ekwador

Autobus do Riobamby pedzil jak szalony po ekwadorskich drogach. Mam wrazenie ze ekwadorscy kierowcy, gdy tylko trafiaja na kawalek prostej musza pokazac wszystkim jak wspaniala machine przyszlo im prowadzic, przyklejaja pedal gazu do podlogi i wyprzedzaja wszystko co smie poruszac sie po ich pasie.. autobus pedzil na tyle szybko, ze w pewnym momencie myslalam ze przespalismy nasza wysiadke bo rozkladowe 6 godzin minelo a my dalej w autobusie.. po kolejnej godzinie mialam juz szczera nadzieje ze Riobamba za nami bo dochodzila godzina 2 w nocy a za oknem ulewa.. pomyslalam ze z checia doplace roznice i wysiade w Quito.. niestety po kilkunastu minutach kierowca krzyknal Riobamba i wystawil nas razem z bagazami na pusta mokra ulice.. dobrze ze taksowkarze wiedza o ktorej przyjezdzaja spoznione autobusy i zawsze mozna na nich liczyc.. wsiedlismy niestety do nieoznakowanego samochodu (widac wizyta w kamiennym lesie zaszkodzila nam bardziej niz przypuszczalam), ktorego kierowca nie bardzo wiedzial gdzie sa hotele w jego miescie a jedyny jaki przychodzil mu do glowy to 4 gwiazdkowy Hotel La Estation. Probowalismy jeszcze  znalezc cos tanszego, ale przewodnikowy najtanszy hotel nie mial wolnych miejsc, poza tym ceny nie roznily sie od naszego 4 gwiazdkowca wiec obudzilismy jeszcze raz pania recepcjonistke i tym razem poprosilismy o pokoj. Dostalismy klucz, pilota i czyste reczniki.. milo bylo po karaluchowym hostelu przespac sie w czystej poscieli i wykapac w cieplej wodzie.. do tego rano zaskoczylo nas sniadanie, ktore oprocz tradycyjnej bulki z dzemem obejmowalo jajecznice, swiezy sok, kawe i herbate w nieograniczonych ilosciach oraz talerzyk ze swiezo zerwanymi pomaranczami podanymi przez samego wlasciciela hotelu. Poczulismy sie przez chwile jak na prawdziwych wakacjach..na codzien czujemy sie raczej jak na wyprawie survivalowej ;) Po sniadaniu, w pysznych nastrojach, udalismy sie na dworzec autobusowy (siedzenia w autobusie ciag dalszy) by przejechac trase wyrozniona w naszym przewodniku jako ``najlepsza wycieczka po Ekwadorze´´. Z Riobamby jedzie sie do Guarandy, by tam przesiasc sie w autobus do Ambato. Po pierwszych 2 godzinach jazdy zastanawialismy sie co moglo byc takiego fascynujacego podczas jazdy autora przewodnika.. fakt ze trafilismy na kiepska pogode (znowu) i sporo widokow zaslanialy chmury, miedzy innymi najwyzszy wulkan w Ekwadorze - Chimborazo. Gdy czasem wychodzilo slonce owszem bylo ladnie ale zeby od razu ``najlepsza wycieczka``.. Troche ozylismy przy koncowce trasy, gdy w oddali ukazal sie dymiacy wulkan Tungurahua. Dla nas widok nieco przerazajacy, jednak w autobusie zdawal sie nie robic na nikim wiekszego wrazenia.. widac dymiace wulkany to dla nich chleb powszedni..Wedlug naszego pascalowego przewodnika podroz miala byc pelna wrazen, co mi jednoznacznie skojarzylo sie z droga smierci, ale nic takiego nie mialo miejsca.. na szczescie! Na trasie co jakis czas wsiadali handlarze lokalnymi przysmakami, woreczek z fasolka owinieta w kawalek sloniny mozna dostac juz za dolara. Zawsze z ciekawoscia ogladamy (czasami probujemy) autobusowych przysmakow. Na kazdym wiekszym przystanku autobus zapelnia sie sprzedajacymi napoje, ciasta, kanapki, kurczaki, smazone banany, rzadziej kolczyki czy rozance.. raz zdarzyla sie nawet okazja zakupu 10 stronnicowej encyklopedii ale po dluzszym namysle stwierdzilismy ze nasze plecaki moga nie wytrzymac takiego obciazenia..wiedza :) Po przejechaniu najlepszej trasy w Ekwadorze udalo nam sie jeszcze tego samego dnia dotrzec do Latangui, ktora kusila nas wspinaczka na najwyzszy czynny wulkan swiata.. Cotopaxi..

autobusowe przysmaki

widoki z najlepszej trasy w Ekwadorze, w tle ledwo widoczny wulkan Chimborazo

wulkan Tungurahua za oknem autobusu

w Ekwadorze jest moda w budownictwie..

..na wystajace zbrojenia

czwartek, 28 kwietnia 2011

Alamor, Bosque Petrificado de Puyango, Ekwador

Swieta, swieta i po swietach.. pierwszy raz chyba nie mialam za zle ze tak to szybko minelo :) choc bylo to ciekawe doswiadczenie. Wielki Czwartek spedzilismy w autobusie, w Wielki Piatek uczestniczylismy w procesji ulicami miasta z figura Jezusa zdjeta z krzyza i niesiona na obciagnietych bialym plotnem noszach w otoczeniu ksiezy, przebranycha za postaci biblijne ludzi i wiernych. W Wielka Sobote uroczystosci trwaly z dobre 3 godziny, wszystko bardzo podobne jak w Polsce, moze z wyjatkiem wiaderek z woda przynoszonych do poswiecenia, bardzo rozbudowanej litanii do wszsytkich swietych poludniowoamerykanskich i chrztow, ktore mialy miejsce tego wieczora.. no i na koniec solidne poswiecenie wszystkich swiecona woda w ilosciach ulewnych :) procesji resurekcyjnej nie bylo wiec moglismy pospac dluzej w niedzielny poranek..skromne wielkanocne sniadanko w wydaniu podrozniczym i ani sie obejrzelismy a trzeba bylo opuszczac cieply pokoik, zakladac plecaczydla i ruszac dalej.. poczatkowo mielismy wyruszac do Alausi, skad na dachu pociagu towarowego wyrusza sie w malownicza trase po gorach.. dobrze ze cos nas tchnelo i sprawdzilismy jak sie miewa ow pociag na internecie, bo jak sie okazalo bilety sa juz dwukrotnie drozsze niz podaje nasz i tak nieaktualny przewodnik i nie ma juz jezdzenia na dachu.. czyli tego po co wszyscy tam przyjezdzali! stwierdzilismy ze w takim wypadku podarujemy sobie ta podroz i wtedy Piotrek wyskoczyl z kolejnym swietnym pomyslem.. jedzmy zobaczyc kamienny las (Bosque Petrificado) Piotrek ma jakas niesamowita zdolnosc do wynajdywania roznych dziwnych miejsc, ktore raz przez niego wypatrzone musza zostac odwiedzone.. i tak telepalismy sie 5 godzin autobusem, zeby przenocowac w lekko zatechlym hostelu z gigantycznymi karaluchami i rankiem zrywac sie na kolejny autobus, ktory zostawil nas na pewnym skrzyzowaniu z ktorego juz tylko pol godziny w prazacym sloncu trzeba bylo isc do upragnionego piotrusiowego lasu..cale szczescie znalazl sie czlowiek, ktory podwiozl nas do budynku administracji parku wiec dotarcie na miejsce jeszcze nie bylo takie straszne.. jak powrot z niego.. w biurze czekal na nas pan straznik, ktory wreczyl nam wlasnorecznie narysowana mapke jak dotrzec do parku oraz uwaga.. klucze do glownej bramy :) jesli ktokolwiek bylby zainteresowany wizyta w tym unikatowym miejscu kopie mapy bezplatnie udostepnimy :) podreptalismy w strone parku trzymajac sie naszej mapy, otworzylismy furtke i rozpoczelismy zwiedzanie kamiennego lasu.. oczywiscie nazwa jest troche przesadzona bo las jest zupelnie zywy, tyle ze na ziemi leza szczatki skamienialych drzew.. nie powiem jest to dosyc ciekawe zjawisko, pnie drzew jakby wyrzezbione w kamieniu.. wszystko przez wybuch wulkanu, ktory spowodowal ze drzewa wchlonely wode z duza iloscia mineralow i skamienialy.. na dodatek ich wiek liczy sie w milionach lat.. moze nieco odstraszajacy byl plakat pokazujacy zyjatka na ktore mozna natknac sie w parku, oprocz ogromnej ilosci ptakow bylo kilka rodzajow wezy, w tym boa dusiciel.. po przejsciu wszystkich szlakow (zajelo nam to godzine, z 20 min przerwa na piotrusiowe zdjecia) zamknelismy dobrze furtke, oddalismy klucz, zwiedzilismy malenkie muzeum i ruszylismy w droge powrotna.. Piotrek zachwycony skamienialymi drzewami.. ja prawie tez.. musielismy dostac sie z powrotem do hostelu w Alamor, w ktorym zostawilismy nasze rzeczy.. poinformowano nas ze w parku nie ma mozliwosci przechowania plecakow, co okazalo sie nieprawda, bo pan straznik bardzo chetnie chcial przetrzymac nasze male plecaczki.. gdy w koncu doszlismy do skrzyzowania na ktorym mielismy lapac autobus ja juz bylam ugotowana od upalu, nawet w cieniu czulam jak scina sie bialko w moich komorkach.. (i ja mam zamiar jechac do tropikow!) a czekalo nas jeszcze 1.5 godz w autobusie, po tym jak w koncu przyjechal! przykleilam sie do plastikowego siedzenia i resztka sil usmiechalam do starszego pana ktory zagadywal mnie co chwila, mimo moich zapewnien o slabym hiszpanskim, prawie sie na mnie kladac.. pewnie w celu lepszego przekazu.. autobusem trzeslo niemilosiernie i brakowalo tlenu, ale zdaje sie tylko mi bo okna byly szczelnie pozamykane..gdy w koncu dotarlismy do hostelu czasu starczylo tylko na zabranie plecakow i zapakowanie sie do autobusu ktory wyruszal ta sama trasa tylko tym razem troche dalej.. sporo siedzenia w autobusie, a czekalo nas jeszce wiecej bo zamierzalismy zlapac nocny do Riobamby.. udalo sie i po kolejnych 7 godz, w srodku nocy wysiedlismy na obrzezach  kolejnego miasta..

klucznik

akcesoria zwiedzacza parku

park Bosque Petrificado de Puyango

skamieniale pnie drzew



a to juz zywe drzewo - Petrino

droga powrotna

sobota, 23 kwietnia 2011

Loja, Ekwador

Jechalismy 2 dni i w koncu dotarlismy do Ekwadoru.. troche inna trasa niz planowalismy ale wazne ze juz na miejscu. W miedzyczasie Piotrus skonczyl 29 lat i jest juz prawie dorosly ;) Ja na swoje ostatnie urodziny dostalam czekolade z napisem ekwador, on na swoje dostal prawdziwy Ekwador :) Jestesmy w uroczej miejscowosci Loja w poludniowym Ekwadorze, gdzie postanowilismy zatrzymac sie na chwile, przestac na moment wedrowac i skupic sie na swiatecznym czasie, ktory zastal nas akurat tutaj. Wiem juz ze zadne, najbardziej urocze miejsce nie zastapi rodziny i bliskich z ktorymi mozna dzielic piekne swiateczne chwile.. nie sadzilam ze bedzie mi brakowalo tej swiatecznej nerwowej krzataniny, bo ze zapachow z kuchni i pysznosci na stole to wiedzialam! Zatrzymalismy sie w malym hoteliku niedaleko glownego skwerku, z ktorego mamy 5 min do przynajmniej 3 kosciolow :) Nie musimy sprzatac, gotowac nie ma jak z powodu braku kuchni, wiec nic tylko sie modlic :) w Ekwadorze nie ma zwyczaju swiecenia pokarmow, co w sumie ratuje nas przed frustracja gdzie ugotowac jajka ;) Z zaciekawieniem uczestniczymy w tutejszych obrzedach Triduum Paschalnego cieszac sie jednoczesnie ze mamy w ogole taka mozliwosc.. w zaciszach ekwadorskich kosciolow z wdziecznoscia powierzamy Bogu nasza podroz i wszystkich, ktorzy wedruja razem z nami..
z okazji Swiat Wielkiej Nocy pragniemy zyczyc Wam serc otwartych na Wiare, Nadzieje i niewyobrazalna Milosc, ktore odradzaja sie w tym czasie na nowo..

Wesolego Alleluja!!