czwartek, 28 kwietnia 2011

Alamor, Bosque Petrificado de Puyango, Ekwador

Swieta, swieta i po swietach.. pierwszy raz chyba nie mialam za zle ze tak to szybko minelo :) choc bylo to ciekawe doswiadczenie. Wielki Czwartek spedzilismy w autobusie, w Wielki Piatek uczestniczylismy w procesji ulicami miasta z figura Jezusa zdjeta z krzyza i niesiona na obciagnietych bialym plotnem noszach w otoczeniu ksiezy, przebranycha za postaci biblijne ludzi i wiernych. W Wielka Sobote uroczystosci trwaly z dobre 3 godziny, wszystko bardzo podobne jak w Polsce, moze z wyjatkiem wiaderek z woda przynoszonych do poswiecenia, bardzo rozbudowanej litanii do wszsytkich swietych poludniowoamerykanskich i chrztow, ktore mialy miejsce tego wieczora.. no i na koniec solidne poswiecenie wszystkich swiecona woda w ilosciach ulewnych :) procesji resurekcyjnej nie bylo wiec moglismy pospac dluzej w niedzielny poranek..skromne wielkanocne sniadanko w wydaniu podrozniczym i ani sie obejrzelismy a trzeba bylo opuszczac cieply pokoik, zakladac plecaczydla i ruszac dalej.. poczatkowo mielismy wyruszac do Alausi, skad na dachu pociagu towarowego wyrusza sie w malownicza trase po gorach.. dobrze ze cos nas tchnelo i sprawdzilismy jak sie miewa ow pociag na internecie, bo jak sie okazalo bilety sa juz dwukrotnie drozsze niz podaje nasz i tak nieaktualny przewodnik i nie ma juz jezdzenia na dachu.. czyli tego po co wszyscy tam przyjezdzali! stwierdzilismy ze w takim wypadku podarujemy sobie ta podroz i wtedy Piotrek wyskoczyl z kolejnym swietnym pomyslem.. jedzmy zobaczyc kamienny las (Bosque Petrificado) Piotrek ma jakas niesamowita zdolnosc do wynajdywania roznych dziwnych miejsc, ktore raz przez niego wypatrzone musza zostac odwiedzone.. i tak telepalismy sie 5 godzin autobusem, zeby przenocowac w lekko zatechlym hostelu z gigantycznymi karaluchami i rankiem zrywac sie na kolejny autobus, ktory zostawil nas na pewnym skrzyzowaniu z ktorego juz tylko pol godziny w prazacym sloncu trzeba bylo isc do upragnionego piotrusiowego lasu..cale szczescie znalazl sie czlowiek, ktory podwiozl nas do budynku administracji parku wiec dotarcie na miejsce jeszcze nie bylo takie straszne.. jak powrot z niego.. w biurze czekal na nas pan straznik, ktory wreczyl nam wlasnorecznie narysowana mapke jak dotrzec do parku oraz uwaga.. klucze do glownej bramy :) jesli ktokolwiek bylby zainteresowany wizyta w tym unikatowym miejscu kopie mapy bezplatnie udostepnimy :) podreptalismy w strone parku trzymajac sie naszej mapy, otworzylismy furtke i rozpoczelismy zwiedzanie kamiennego lasu.. oczywiscie nazwa jest troche przesadzona bo las jest zupelnie zywy, tyle ze na ziemi leza szczatki skamienialych drzew.. nie powiem jest to dosyc ciekawe zjawisko, pnie drzew jakby wyrzezbione w kamieniu.. wszystko przez wybuch wulkanu, ktory spowodowal ze drzewa wchlonely wode z duza iloscia mineralow i skamienialy.. na dodatek ich wiek liczy sie w milionach lat.. moze nieco odstraszajacy byl plakat pokazujacy zyjatka na ktore mozna natknac sie w parku, oprocz ogromnej ilosci ptakow bylo kilka rodzajow wezy, w tym boa dusiciel.. po przejsciu wszystkich szlakow (zajelo nam to godzine, z 20 min przerwa na piotrusiowe zdjecia) zamknelismy dobrze furtke, oddalismy klucz, zwiedzilismy malenkie muzeum i ruszylismy w droge powrotna.. Piotrek zachwycony skamienialymi drzewami.. ja prawie tez.. musielismy dostac sie z powrotem do hostelu w Alamor, w ktorym zostawilismy nasze rzeczy.. poinformowano nas ze w parku nie ma mozliwosci przechowania plecakow, co okazalo sie nieprawda, bo pan straznik bardzo chetnie chcial przetrzymac nasze male plecaczki.. gdy w koncu doszlismy do skrzyzowania na ktorym mielismy lapac autobus ja juz bylam ugotowana od upalu, nawet w cieniu czulam jak scina sie bialko w moich komorkach.. (i ja mam zamiar jechac do tropikow!) a czekalo nas jeszcze 1.5 godz w autobusie, po tym jak w koncu przyjechal! przykleilam sie do plastikowego siedzenia i resztka sil usmiechalam do starszego pana ktory zagadywal mnie co chwila, mimo moich zapewnien o slabym hiszpanskim, prawie sie na mnie kladac.. pewnie w celu lepszego przekazu.. autobusem trzeslo niemilosiernie i brakowalo tlenu, ale zdaje sie tylko mi bo okna byly szczelnie pozamykane..gdy w koncu dotarlismy do hostelu czasu starczylo tylko na zabranie plecakow i zapakowanie sie do autobusu ktory wyruszal ta sama trasa tylko tym razem troche dalej.. sporo siedzenia w autobusie, a czekalo nas jeszce wiecej bo zamierzalismy zlapac nocny do Riobamby.. udalo sie i po kolejnych 7 godz, w srodku nocy wysiedlismy na obrzezach  kolejnego miasta..

klucznik

akcesoria zwiedzacza parku

park Bosque Petrificado de Puyango

skamieniale pnie drzew



a to juz zywe drzewo - Petrino

droga powrotna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz