poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Lima, Peru

Do stolicy Peru przyjechalismy dzien przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi. Bylismy ciekawi czy z tej okazji czekaja nas jakies atrakcje (w Arequipie z powodu demonstracji nie moglismy sie dostac do katedry).. ale atrakcji nie bylo :) Do Limy przyjechalismy dla odmiany wieczorem i czasu  starczylo jedynie na znalezienie noclegu. Mimo ostrzezen naszego ksiazkowego przewodnika postanowilismy zamieszkac w centrum. Wybralismy hostel, najtanszego taksowkarza i po 20 min bylismy na miejscu. Hostel niestety pelny wiec trzeba bylo szukac innego miejsca. Zaraz obok stoi hotel España (zaraz przy kosciele Franciszkanow), ktory oferuje te same ceny a wyglada duzo przyjemniej, wrecz jak galeria sztuki, sciany poobwieszane wielkimi obrazami w pozlacanych ramach. Dostalismy maly pokoik przypominajacy nieco komorke na narzedzia, schowany za gaszczem roslinnosci i zamykany na klodke.. ale byl czysty, mial wiatrak i.. zapore na zolwie.. na poczatku nie wiedzielismy czy dobrze zrozumielismy wlasciciela ale rano wszystko bylo jasne.. podczas sniadania, na ktore na male kwitnaco-zielone patio (czyli wewnetrzny dziedziniec, bardzo popularny w tutejszym budownictwie) wystawia sie stoliki, miedzy goscmi wedruja golebie, pawie i ogromne zolwie. Kolorowe papugi wykrzykuja radosnie ´´hola´´, ´´adios´´ czy ´´ekwador´´ chetnie pakujac sie na ramiona zachwyconych gosci. Przez chwile ma sie wrazenie ze jest sie w innym swiecie.. jeden z zolwi imieniem Panchito uparcie probowal dostac sie do naszego pokoju, nawet schylal glowe jakby to mialo mu pomoc przedostac sie przez przybita do framugi deske..niestety zapomnial biedak ze ma skorupe i tylko przebieral lapkami w powietrzu.. ale za upor dostal ode mnie listek salaty i resztke naszego pomidora.. polknal nawet nie gryzac! ..ja chyba chce miec zolwia :) Jedyne muzeum, ktore planowalismy odwiedzic w Limie bylo nieczynne z powodu remontu wiec ograniczylismy sie do zwiedzenia dwoch kosciolow. Chcielismy w naszej malej pielgrzymce zahaczyc rowniez o katedre ale byla zamknieta.. Pierwszy kosciol to konwent Franciszkanow, w ktorym najwieksze wrazenie robia podziemne katakubmy. Kosci zostaly makabrycznie poukladane w rowne rzadki, nozki w jednym dole, raczki w drugim, czaszki w trzecim.. potem kolej przyszla na wizyte u Dominikanow, zwiedzilismy muzeum w ktorym znajduja sie groby Sw Rozy z Limy, patronki Ameryk i pierwszego czarnoskorego swietego Sw Marcina de Porres. Bylismy tez swiadkami jak podczas renowacji klasztoru znaleziono pod gruba warstwa tynku oryginalne stare malowidla scienne..wymodleni ruszylismy slynnym deptakiem Jiron de la Union do placu San Martina, na ktorym oprocz pomnika slynnego wyzwoliciela stoi rowniez bardzo ciekawy posag Matki Ojczyzny. Slynie on z tego, ze rzezbiarz wykonujacy zlecenie zle zrozumial slowo ´´llama´´ ktore oznacza w hiszpanskim zarowno ´´plomien´´ jak i ´´lame´´.. wykonawcy widac blizej bylo do drugiego znaczenia bo zamiast plomieni otaczajacych pania ojczyzne, na jej glowie siedzi mala lamka.. na dodatek z daleka wygladajaca bardziej jak wiewiorka :) Reszte pobytu spedzilismy na kreceniu sie po ulicznych budkach i probowaniu tutejszych smakolykow. Bardzo popularna jest tu ``chicha morada`` czyli napoj z czarnej kukurydzy..juz w Boliwii spotkalismy sie z tym dziwnym sokiem, tylko tam nazywal sie ``api`` i podawany byl na cieplo z dodatkiem soku z..bialej kukurydzy.. dlugo trzeba mnie bylo przekonywac ze to nie jest kompot z jakis tutejszych jagod.. bylam raczej sklonna uwierzyc, ze Piotrek zle zrozumial tlumaczenia ulicznych señorek kucharek.. w Peru przy kazdym stoisku z sokiem widnieje ogromne zdjecie czarnej kukurydzy wiec nie ma watpliwosci z co sie pije :) Piotrus zakupil nam bilety na nocny do Huaraz na najpozniejszy mozliwy autobus, wyszlo ze jedziemy sypialnym (tzw cama) ktory niestety oprocz nazwy na bilecie i wyzszej ceny niczym sie nie roznil od naszych poprzednich autobusow.. do tego bez wzgledu o ktorej autobus wyjezdzal pani od biletow zawsze mowila, ze na miejscu bedziemy o 7/8 lub ewentualnie pytala o ktorej bysmy chcieli byc.. po czym stwierdzala, ze wlasnie o tej bedziemy..ach te peruwianskie klamczuszki..


Kosciol Franciszkanow

Plaza de Armas

poranne patio w hotelu España

zolw Panchito


hotel España
katakumby u Franciszkanow

biblioteka u Dominikanow


pomnik Matki Ojczyzny

2 komentarze:

  1. Sporo fajnych miejscówek na plener fotograficzny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. moze z wyjatkiem tych katakumb.. no chyba ze ktos lubi takie klimaty ;)

    OdpowiedzUsuń