wtorek, 12 lipca 2011

Tikal, Gwatemala

Z Semuc do Flores nie bylo az tak daleko.. dalismy lokalnym kolejna szanse (zeby nas oskubac rowniez) lecz mimo specjalnych gringowych cen i tak zaplacilismy mniej niz za turystycznego busika. Lokalny bus mimo ze moze nie byl zbyt czysty na pewno byl wygodniejszy, bo przynajmniej bylo na czym oprzec glowe.. nawet jesli ma to byc tlusty plastikowy zaglowek, lepsze to niz opadajaca przez kilka godzin spiaca glowa..przyjechalismy na dworzec we Flores, po czym dalismy sie zaprowadzic do podejrzanego busa gdzies za dworcem, ktory jako jedyny wg miejscowego ´´pomocnika´´ mial jechac do El Remate, w ktorym wymyslilismy sobie nocowac. Jak juz ktos oferuje, sie ze poniesie moj wielki plecak do autobusu od razu rzuca na siebie podejrzenia.. ale coz mielismy robic skoro wszyscy mowili nam, ze o tej porze juz nic nie zlapiemy, a my bardzo chcielismy sie tam dostac.. pan zapakowal nas z rzeczami na tyl pojazdu bez szyb, skasowal pieniazki i sie ulotnil.. autobus ruszyl w nieznane.. siedzac w krazacym po waskich uliczkach gruchocie coraz bardziej nachodzily mnie watpliwosci czy aby dobrze zrobilismy, ze dalismy sie tu zapakowac..ulzylo mi dopiero gdy dojechalismy do zatloczonego malego placu na ktorym zapelnilismy sie pasazerami, placacymi oczywiscie polowe tego co my..w Gwatemali zaczelam sie zastanawiac, czy w Ameryce Pld wszyscy byli tak uczciwi czy my tacy slepi i naiwni, bo nie przypominam sobie sytuacji w ktorej musimy placic wiecej tylko dlatego ze jestesmy gringo (nie liczac wejsc do kilku parkow narodowych Argentyny, ale nawet tam ceny byly podane a nie wymyslane na poczekaniu). Sporo turystow nie widzi w tym nic zlego, stwierdzajac ze po prostu gringo placa inaczej, ale nam jakos za kazdym razem cisnienie podskakuje.. Wysadzono nas w malej wiosce, w ktorej poczatkowo mielismy ulokowac sie nad jeziorem, ale gdy okazalo sie ze trzeba tam jeszcze sporo dreptac, zadowolilismy sie hotelem przy glownej (i prawie jedynej) drodze, ktory jednak okazal sie super tani i bardzo przyjemny..jego nazwa byla w jezyku Majow wiec brzmiala na tyle egzotycznie, ze nie zapamietalam.. Kupilismy jeszcze tego samego dnia bilety na busik do ruin Tikal na 5 rano i padlismy jak kawki bo droga nas jednak troche wymeczyla. Punktualnie o 5 zajechal bus a o 6 juz wysiadalismy przy ruinach. Zdecydowalismy sie po raz kolejny na przewodnika z nadzieja, ze w koncu moze dowiemy sie czegos o tych Majach.. Gosc byl bardzo sympatyczny i posiadal spora wiedze ale bardziej na temat flory i fauny niz tych calych Majow.. Piotrek znowu zawiedziony nie dowiedzial sie za wiele o ich wierzeniach, przepowiedniach ani kalendarzach ale za to mogl sobie potrzymac na dloni tarantule, ktora przewodnik wywabil z gniazda. Podobno bardzo fajne uczucie gdy pajak delikatnie stawia na tobie swoje owlosione nozki.. wierze na slowo.. ;) Nasz przewodnik znal gatunek kazdego przelatujacego lub tylko skrzeczacego w oddali ptaka, demonstrowal atakujaca mimoze (taka niepozorna roslinke), pokazywal nam dzunglowa odmiane herbaty i citronelle ktora odstrasza komary, tlumaczyl ze Ceiba, narodowe drzewo Gwatemali, ma korzenie ulozone dokladnie na 4 strony swiata.. niesamowita lekcja biologii.. a o Majach coz..poczytalismy sobie w przewodniku..Tikal byl ogromnym miastem wiec przedreptanie wszystkich sciezek i wspiecie sie na wszystkie dozwolone piramidy, do tego w niesamowitym upale bylo naprawde wyczerpujace.. o 15 ledwo zywi pakowalismy sie do powrotnego busa.. dzien minal na odsypianiu porannego wstawania i chlodzeniu przegrzanych organizmow.. nastepnego dnia przenosilismy sie do Flores, malej wysepki pelnej hoteli i turystow, zeby stamtad wyruszac juz bezsposrednim (znowu super porannym) autobusem do Belize..



w drodze do Flores, niespodziewana przeprawa

Piotrek i tarantula

jedna ze swiatyn, te jakby krzeselka to oltarze do skladania ofiar

na szczycie najwyzszej piramidy

dzisiejsi miszkancy Tikal


glowny plac


Tikal pochlonela dzungla
wchodzenie po tych stromych stopniach w upale moze wykonczyc

drzewo Ceiba

2 komentarze:

  1. Niestety white skin tax obowiązuje w każdym chyba ciekawym dla białasa zakątku świata. Podzielam Wasze niezadowolenie z tego powodu :-). Świetnie czyta się bloga jest coraz ciekawszy, Magda jesteś mistrzynią pióra! Niezmiennie trzymam kciuki za Wasze powodzenie, niezniszczali podróżnicy!!! Pozdrowienia holenderskie spod burych chmur. Michał

    OdpowiedzUsuń