poniedziałek, 11 lipca 2011

Semuc Champey, Gwatemala

Na poczatku chcialabym tylko nadmienic, ze blog przestal juz za nami nadazac (nie wytrzymal biedak naszego tempa) i ciagnie sie gdzies w tyle.. Dla wszystkich pytajacych: Maslanki sa juz u wylotu z Meksyku, ale zanim o tym napisze pewnie bedziemy juz na Alasce hahah sierpien w Polsce zapowiada sie nadzwyczaj interesujaco wiec pedzimy ile tchu.. najblizsze tygodnie pewnie spedzimy w jadacych na polnoc autobusach, wiec moze dobrze sie stalo ze mam kilka postow w zanadrzu :)
poki co prosze sie zachwycac Gwatemala :)

Mimo bezposredniego drogiego busa do Semuc podroz nie obyla sie bez przgod.. Wyruszylismy z Antigua z lekkim poslizgiem by po pol godzinie jazdy zawrocic.. kierowca dostal telefon, ze kilka osob czeka od pol godziny w roznych czesciach miasta przekonanych, ze bus mial drobna usterke i lada chwila sie pojawi.. nasz i tak juz zdenerwowany kierowca jak wscisnal gaz, tak puscil go dopiero gdy dojechalismy do Antigua.. maly busik wypelnil sie po brzegi i nerwowo ruszyl w strone Semuc Champey. Przypomnialy sie stare dobre czasy Ameryki Pld, kiedy to kierowca wyprzedzal na podwojnej ciaglej na zakretach pod gore..ostro wytrzesieni, zwlaszcza ostatnim kamienistym odcinkiem drogi, dotarlismy o polnocy do hostelu El Portal, ktory mielismy wliczony w promocyjna cene przejazdu. Ulokowano nas w drewnianym domku i zostawiono w kompletnej ciemnosci (osrodek mial prad tylko od 18-22) o prysznicu nie bylo mowy, bo choc woda byla cala dobe, to ilosc owadow, ktora o tej porze korzystala z naszej lazienki skutecznie nas od niej odstraszyla.. zanim polozylismy sie spac kilka razy zapalalam latarke sprawdzajac czy nic nas nie atakuje..ale po tym jak znalazlam pajaka na swojej nodze, i chwile pozniej zuka na poduszce, stwierdzilam ze chyba nie warto zapalac swiatla.. na szczescie gdy czlowiek spi jest mu wszystko jedno co po nim lazi :) Nowy dzien przywital nas cieply i bezchmurny.. zrezygnowalismy z opcji calodziennej wycieczki z przewodnikiem, by miec nieograniczony czas na zachwycanie sie tym niesamowitym tworem natury.. czytalismy ze Semuc Champey to most wapienny utworzony nad  rzeka, na ktorym znajduja sie liczne jeziorka i wodospady w ktorych na dodatek mozna sie kapac.. jakos ciezko bylo nam sobie to wyobrazic.. gdy wskrobalismy sie na pobliska gore, z ktorej mozna podziwiac widok na jeziorka, zaparlo nam dech i zapragnelismy jak najszybciej znalezc sie w wodzie! zbieglismy w pospiechu na dol i zachwyceni wskoczylismy do krystalicznie czystej turkusowej wody.. jeziorka sa ze soba polaczone wiec gdy znudzi sie plywanie w jednym, mozna skoczyc sobie do nastepnego, mozna tez wylegiwac sie pod malenkimi wodospadami czy dac sie poskubac rybkom, ktorych jest tu mnostwo.. naprawde ciezko uwierzyc ze sa takie miejsca jak Semuc Champey i do tego tak latwo dostepne.. to zdecydowanie jedno z piekniejszych miejsc na naszej trasie.. po poludniu Piotrek bardzo chcial wybrac sie do pobliskich jaskin i choc ja wolalam moczyc sie w wodzie, ostatecznie zgodzilam sie towarzyszyc mu w tej podobno niezapomnianej wyprawie. Tym razem zdecydowalismy sie na dolaczenie do grupy prowadzonej przez przewodnika. Kazali nam wziac tylko stroj kapielowy i ewentualnie aparat, ale na wlasna odpowiedzialnosc. Z naszego hostelu (ktory byl niesamowicie polozony, bo tylko 5 min od Semuc i jak sie okazalo 10 min od jaskin) wyruszyla grupa smialkow. Przewodnik wreczyl nam po swieczce i ruszyl w jasniniowa ciemnosc. Ponad 2 godziny w zimnej wodzie, raz siegajacej do kolan, innym razem tak glebokiej, ze tracilo sie grunt pod nogami. Plywanie po ciemnych jaskiniach z wyciagnieta reka oblana woskiem, wspinanie sie po sliskich drabinkach (ciagle z ta nieszczesna swieczka), przechodzenie pod jaskiniowymi wodospadami, przeciskanie sie przez szczeliny wielkosci kola samochodowego z lejaca sie na glowe lodowata woda, czy w koncu skakanie do podziemnych basenow ze skalnych polek to cos co zdecydowanie Piotrki lubia najbardziej.. ja chyba jednak nie jestem jaskiniowym stworzeniem, bo po godzinie tej frajdy zaczelam dygotac z zimna i marzyc o tropikalnym sloncu.. Dzien w Semuc pelen byl wrazen i zachwytow..i nawet robaki w naszym pokoju poznikaly :) zostalo nam troche zapasow jedzenia (zawsze to taniej niz stolowanie sie w hostelowej restauracji) wiec postanowilismy zostac jeszcze jeden dzien, w koncu nie codziennie mozna pomieszkac sobie w raju :) nastepnego dnia bylismy nad jeziorkami jako pierwsi wiec przez chwile mielismy je na wylacznosc, moglismy rozkoszowac sie niczym nie zmaconym szumem wody, spiewem ptakow, pokrzykiwaniem malpiszonkow chlonac widoki tego niesamowitego miejsca.  W ciagu dnia mala przerwa na obiad, ktora Piotrek wykorzystal na skoki do rzeki z mostu. Po jakims czasie dolaczyla do niego trojka Niemcow z naszego pokoju. Chlopakom tak sie spodobalo, ze ciezko bylo ich stamtad wygonic. W koncu po godzinie cala czworka przyczlapala, lekko zaczerwieniona od uderzen o wode, ale bardzo szczesliwa. Posiedzielismy jeszcze troche nad jeziorkami ale nadciagnela burza i trzeba sie bylo zawijac. Wieczorem postanowilismy zaszalec i wybralismy sie na kolacje do hostelowej kafeterii.. tym pysznym akcentem zakonczylismy nasz pobyt w Semuc Champey obiecujac sobie, ze kiedys tu jeszcze wrocimy..


Semuc Champey

w drodze na punkt widokowy


widoki z gory




zaczyna sie zabawa


z zaprzyjaznina para Czechow

a tak wygladala jaskinia bez blyskow flesza

skoki z mostu

niby tylko skok, a tyle radosci ;)

rodzinka ktorej wykupilismy cala domowej roboty czekolade

a tak rosna ananasy

2 komentarze:

  1. Zdjęcie bez flasha w jaskini - miodzio! Bardzo mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz żałuję, że my nie daliśmy skusić się na ofertę zwiedzenia tych jaskiń. Pięknie!

    OdpowiedzUsuń