poniedziałek, 28 lutego 2011

Uyuni, Boliwia

Jestesmy w Boliwii.. Gdy tylko przekroczylismy granice i przesiedlismy sie do boliwijskiego autobusu znalezlismy sie w zupelnie innej Ameryce Poludniowej.. pelnej kolorow, muzyki, folkloru, starych autobusow, Indian..I choc Argentyna i Chile to piekne kraje, pelne niesamowitych krajobrazow, jednak wydaja sie byc bardzo europejskie przy Boliwii..
Do Uyuni wyruszalismy o 5.30 rano, wiozly nas dwa autobusy, jeden do granicy z Chile i dalej nastepny. Autobusy obladowane ludzmi i wszielkiego rodzaju sprzetem.. na dachu wiezlismy ze dwie pralki, lodowke, jakies ogromne pudla i walizki ktore nie zmiescily sie do lukow bagazowych. Pasazerowie ktorym nie starczylo miejsc siedzacych dostali po plastikowym stoleczku i tak upchnieci wolno podazalismy w strone Boliwii. Na granicy nastapilo przepakowywanie autobusow, kierowcy na linach spuszczali dobytek ktory jechal z nami na dachu, troche to zajelo zanim ruszylismy dalej. Droga dluzyla sie niemilosiernie.. Na poczatku bylo bardzo zimno, do tego okna same sie otwieraly, na szczescie mielismy nasz spiworek, ktorym przykrylismy sie po uszy.. potem bylo goraco, zaslony w oknach tylko po jednej stronie (tej po ktorej nie bylo ani slonca ani nas!) wszystkie okna jakims cudem pozamykane a kazda moja proba otwarcia konczyla sie zlowrogim pomrukiem goscia przede mna i zatrzasnieciem jedynego dostepu swiezego powietrza. Ostro wymeczeni dotarlismy po 10 godzinach do Uyuni. Znalezlismy hotel, zostawilismy rzeczy i pobieglismy szukac wycieczki po okolicy. Piotrek uparl sie ze mamy wchodzic na wulkan co znacznie utrudnialo nasze poszukiwania bo zadne biuro nie oferowalo takiej opcji. Ostatecznie wykupilismy opcje 3 dniowa z  mozliwoscia pozostania na wlasna reke 1 dzien dluzej w celu zdobycia upragnionego piotrkowego wulkanu. Wyruszalismy w czwartek z samego rana spod naszego biura podrozy. Okazalo sie ze nie przestawilismy z Piotrkiem naszych zegarkow wiec bylismy o godzine za wczesnie (chyba pierwszy i jedyny raz w historii ;) poszwedalismy sie troche po miescie, zakupilismy torebke lisci koki na wypadek choroby wysokosciowej i cieple skarpety na slawne zimne boliwijskie noce. Ruszylismy na nasza wycieczke w bardzo miedzynarodowym skladzie: Polska, Rosja, Izrael, Niemcy i Anglia. Nasz kierowca Alejandro zapakowal nas do srodka, upchnal na dachu nasze bagaze (lekko krecac nosem na maslankowe wielkie plecaki) i ruszylismy w droge. Pierwszym przystankiem byl Salar de Uyuni, ogromne solenisko, ktore jednak z powodu pory deszczowej bylo w ogromnej czesci niedostepne. Jednak ta czesc ktora udalo nam sie zobaczyc i tak zrobila na wszystkich piorunujace wrazenie.. Salar byl przykryty warstwa wody w ktorej odbijalo sie niebo..horyzont ginal a  my mielismy wrazenie ze jestesmy co najmniej we snie.. ciezko nas bylo zagonic z powrotem do samochodu.. kolejnym punktem programu bylo cmentarzysko pociagow, jednak 10 min na zrobienie zdjec wszytkim w zupelnosci wystarczylo..dzien szybko minal (zwlaszcza ze sporo rzeczy nas ominelo z powodu wody) Noc spedzalismy w malej miejscowosci, otoczonej gorami, w glinianym domku z niekonczaca sie kolejka do jedynej toalety. Na kolacje zjadacze miesa dostali po kawalku lamy (jak mozna jesc to pieknookie stworzenie) a reszta zimny ryz, jajko i warzywa..ale zajadalismy sie az sie uszy trzesly. Po kolacji wybralismy sie do ´´centrum´´ na pogaduchy z uczestnikami innych wycieczek. Nastraszeni zimnymi nocami poubieralismy sie cieplo do naszych spiworkow, a potem cala noc budzilismy sie zdejmujac kolejne warstwy swetrow.. Rano sniadanko i w droge, dzien minal nam na ogladaniu roznokolorowych jezior, podziwianiu flamingow, skalnych drzew i wulkanow. Juz o 15 bylismy na miejscu noclegu zastanawiajac sie co bedziemy teraz przez reszte dnia robic.. na szczescie znalazly sie karty wiec czas szybko minal :) na kolacje spaghetti Alejandrowej roboty i pozegnalne winko. Nastepnego dnia mielismy pobudke o 4.30 po fatalnej dla wszystkich nocy.. nasz pokoik musial pomiescic 6 osob, mialo byc super zimno tymczasem od ciepla woda zkraplala sie i kapala dokladnie na nasze nosy, mnostwo kurzu, do tego dochodzila wysokosc (spalismy na 4800 m.npm) na ktora zrzuciilsmy nasza bezsennosc..rano ledwo przytomni wciagnelismy  po zimnym nalesniku, pozakladalismy czapki i rekawiczki i ruszylismy na wschod slonca nad gejzery Sol de Mañana. Jakims cudem udalo sie dotrzec na czas! nie zdazylismy sie dobrze nacieszyc gejzerami, gdy uslyszelismy poganiajace Alejandrowe ´´vamos´´ co znaczy ruszamy dalej. Z reszta slynne vamos towarzyszylo nam przez cale 3 dni, zaraz obok ´´donde esta Pedro´´ (gdzie jest Piotr) :) tradycyjnie Pedro Maslanek gdzies ginal  jak mielismy ruszac dalej. Wymarznieci gejzerowym porankiem ruszylismy w strone goracych zrodel. Po dotarciu na miejsce bez mrugniecia okiem rozebralismy sie do strojow kapielowych i wskoczylismy do jeziorka. Woda byla cudownie goraca a widoki wkolo urzekajce.Tym blogim akcentem zakonczylismy nasza przygode. Na wulkan ostatecznie  nie wchodzilismy z powodu przeziebienia ktore mnie dopadlo ostatniego dnia. Potem  jeszcze odwiezlismy dziwczyny na granice z Chile, gdzie dalej mialy zapewniony transport do San Pedro, a  my i Andrew wrocilismy do Uyuni. Andrew jechal jeszcze tej samej nocy do La Paz a my zostalismy jeszcze jeden dzien w Uyuni planujac dalsza droge i kurujac sie po salarowej wycieczce. Wrocilismy do tego samego hotelu Avenida, ktory zapewnia dwuosobowe czyste pokoje za smieszna (dla tych co przybywaja z Chile) cene..Nie spodziewalismy sie az tak dobrych warunkow wjezdzajac do Uyuni, ktore robi dosc przygnebiajace pierwzsze wrazenie.. Jedynym mankamenetem hotelu jest prysznic zamykany o 21 na klodke, nie wierzylam poki pani nie zamknela mi go przed nosem! W niedziele odwiedzilismy uyuniowy kosciolek gdzie na oltarzu widnieje ogromne malowidlo Jezusa w otoczeniu Indian, ministranci poubierani sa w przepiekne boliwijskie kolorowe alby a na koniec mszy ksiaz swieci wszystkich maczajac bialy kwiat lili w swieconej wodzie i kropiac nim wszystkich chetnych... tak poswieceni poszlismy szukac biletow do Potosi, ktore jest najwyzej polozonym miastem na swiecie i naszym nastepnym przystankiem..
ps na razie internet w Boliwii chodzi bardzo wolno wiec na zdjecia trzeba bedzie troche poczekac..

o juz sa :)


na granicy z Boliwia



Salar de Uyuni

¿donde esta Pedro?

tu  jest!


cmentarzysko pociagow










Rosja, Izrael, Niemcy, Anglia, Boliwia i Polska! nasza ekpia


Laguna Colorada



Skalne drzewo
gejzery Sol de Mañana
gorace zrodla

6 komentarzy:

  1. Na tę relację czekałam najbardziej. Boliwiaaa :D Zapowiedźcie moją wizytę proszę hehe

    OdpowiedzUsuń
  2. jak cudownie... no wlasnie gdzie jest Pedro? mam wrazenie ze w niebie. Niesamowite!

    OdpowiedzUsuń
  3. wizyta zapowiedziana! :) Boliwia jest niesamowita i do tego taka tania! nic dziwnego ze Pedro jest w niebie hehehe poki nie obleza nas pchly bedziemy zachwalac!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem czy to tak ładnie wywoływać u mnie poczucie zazdrości, Maślanki do domu pora wracać ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. no przeciez my caly czas wracamy do domu! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Niesamowite zdjecia, Maslanki. Sledze z opoznieniem:) ale wiernie:). Pozdraiwamy. Gamonie.

    OdpowiedzUsuń