środa, 2 lutego 2011

Park Narodowy Nahuel Huapi , Argentyna

Wczoraj nastapilo oficjalne zakonczenie naszego wedrowania po argentysko-chilijskich gorach. Wrocilismy z gorskich sciezek lekko zawiedzeni i wymeczeni. Tym razem nie bylo taryfy ulgowej i gory zafundowaly nam wszystko co mogly, czyli ostre slonce pierwszego dnia, silny wiatr i deszcz drugiego, snieg i znowu ostre slonce ostatniego dnia wyprawy. W sobote wyruszylismy na szlak 4 Refugios. Najslynniejszy szlak w parku a przejscie calej trasy to punkt chonoru wszystkich argentysnkich gorolazow. Dla nas szlak byl troche przereklamowany. Pierwszego dnia czekalam z niecierpliwoscia na piekne widoki ktore wszyscy obiecywali a jedyne co dostalam to kurzace sie plaskie sciezki przez las, roje much nad naszymi glowami i dluzaca sie trasa do pierwszego refugio. Piotrek tego dnia troche sie nasluchal moich kwekan.. ta trasa zdecydowanie mi nie podeszla :) ale za to nocleg przyjemnie nas zaskoczyl. Schronisko Refugio Frey troche przypominalo nasze nad Morskim Okiem, tylko tam mozna bylo rozbic za darmo(!) namiot i korzystac z kuchni w przytulnej miedzynarodowej atmosferze. Frey to rowniez baza wypadowa dla milosnikow wspinaczki, na co wskazywaly kaski i zwoje lin na co drugim turyscie. Rozbilismy namiot wsrod kamiennych obwarowan, poubieralismy sie cieplo i czekalismy co sie bedzie dzialo. Noc byla bardzo wietrzna ale namiot spisal sie na medal! Nam tez nie bylo za specjalnie zimno. Rano ciepla herbatka i ruszamy do drugiego schroniska. Tym razem na dzien dobry trzeba pokonac dwa pasma gorskie slabo oznaczonym szlakiem. W Polsce jest nie do pomyslenia chodzic sobie po gorach swoimi sciezkami, tutaj w zasadzie nie ma wyjscia skoro nie wyznaczono jednego szlaku, kazdy idzie tak zeby jakos sie wskrobac na szczyt..szkoda bo cierpia na tym wlasnie gory..Przy zejsciu jest jeszcze gorzej bo kazdy krok to mala lawinka sypiacych sie kamieni, takie ruchome piaski z ktorymi zjezdza sie na dol. Czasem robi sie naprawde nieciekawie jak razem z toba zaczynaja zjezdzac spore kamienie a nogi zakopuja sie prawie po kostki. Do tego zaczal padac deszcz i zerwal sie tak silny wiatr ze zrywal nam pokrowce z plecakow. W koncu po 6 godzinach dotarlismy do Refugio Jakob. Szybko rozbilismy namiot tym razem pod drzewkiem i pobieglismy zagrzac sie troche do schroniska. Obsluga przywitala nas ciepla herbatka i zaoferowala sznurek nad piecykiem na nasze przemoczone ubrania. Bylismy urzeczeni :) Gdy sie sciemnilo na stolach rozblysly swieczki w butelkach po argentyskim winie a atmosfera byla tak przyjemna ze az sie nie chcialo wracac do namiotu. Tej nocy nas ostro przymrozilo.. temperatura w okolicach zera, szron na kamieniach i zamarzniete nosy ktore wystawaly nam ze spiworow.. Rankiem szybko skladalismy  namiot  i w padajacym sniegu bieglismy na sniadanie zakladajac po drodze czapki i rekawiczki. Okazalo sie ze tego dnia nie wskazane jest isc do kolejnego schroniska ze wzgledu na bardzo silny wiatr. I tak odcinek miedzy drugim a trzecim schroniskiem pokonuje sie na wlasna odpowiedzialnosc po uprzednim podpisaniu papierka ale dobrze posluchac co radza pracownicy schroniska. do tego szlak jest nieoznaczony, co najwyzej mozna sobie zobaczyc na zdjeciach przy ktorym kamieniu trzeba skrecic, a trasa zajmuje ok 12 godzin z czego polowe idzie sie po topniejacym sniegu.. kuszaca wizja..no ale podobno widoki sa piekne! haha ;) Postanowilismy posluchac rad Clubu Andino i wracac do Bariloche. Czlapiac 18 km zaczelismy zalowac (najbardziej Piotrek :) ze jednak nie skusilismy sie na 12 godz wedrowke.. zwlaszcza ze trasa do miasta byla dosyc monotonna i taka ktorej Piotrki nie lubia najbardziej ;) tym razem ja sie nasluchalam ze ci w tym schronisku to nic nie wiedza i trzeba bylo isc..Dobrze ze choc kemping do ktorego wracalismy byl absolutnie rewelacyjny, troche nam sie dzieki niemu poprawily nastroje. Kemping Ser znajduje sie w miejscowosci, choc lepiej powiedziec skupisku domkow, Colonia Suiza oddalonym pol godziny od Bariloche.z dworca dojezdza sie tam autobusem # 10 ktory na dodatek podjezdza pod sama brame kampingu i zatrzymujac sie zaraz przy malym kosciolku, ktory z reszta jest czescia pola namiotowego. Ceny sa duzo bardziej przystepne niz w miescie, po drodze mozna podziwiac piekne widoczki, no a sam kemping swietny. Wlasciciel dba o dobra atmosfere, jest bardzo sympatyczny,  udostepnia ogromna kuchnie ze wszystkimi sprzetami. Specjalnie dla nas wczoraj przy kolacji rozbrzmiewala muzyka Jacka Kaczmarskiego ktora nie wiedziec skad mial w swojej kolekcji. Po ogromnej kolacji i butelce argentynskiego wina juz nam nic wiecej do szczescia nie bylo potrzebne.. :)




Refugio Jakob

pod wiatr

pierwsza noc przy Refugio Frey

atrakcje na trasie

¨o tutaj musicie isc¨ - wskazowki dla smialkow wybierajacych sie do trzeciego Refugio


drewniane bramki przy wyjsciu z parku   :)

18 km dolina przed nami
zaczyna padac..

3 komentarze:

  1. Można się rozmarzyć czytając Waszego bloga i oglądając te urocze zdjęcia:):):):)ale muszę wracać na ziemie bo praca czeka:)powodzenia w dalszych wojażach!3mamy kciuki i pamiętamy w modlitwie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu, dzieki ze jestescie z nami! my o Was tez pamietamy i mamy nadzieje ze wszystko w porzadku :) jak skonczymy sie juz tulac po swiecie wpadamy do Was na herbatke! buziaki dla calej trojki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochani!Obowiązkowo zapraszamy na herbatkę:)tylko najpierw proponuje zorganizować dla wszystkich zainteresowanych jakiś wieczór podsumowujący Waszą wyprawę (żeby nie zdzierać gardeł dla każdego z osobna, a już zwłaszcza dla Wojtka, który zamęczy Was swoimi pytaniami na amen:) tak jak to robił kiedy Piotrek opowiadał jak instalował klimatyzatory hihihi a co dopiero teraz jak skwitował Wasz wypad: "Cejrowski to się przy Was chowa...":):):))Ściskamy!!!

    OdpowiedzUsuń