sobota, 14 maja 2011

Las Lajas, Kolumbia

No i jestesmy w Kolumbii! Wszyscy w Polsce odradzali, wszyscy spotkani po drodze namawiali, bo rzekomo jeden z najfajniejszych krajow Am Pld, ludzie sympatyczni a miejsca magiczne.. Poczatek bynajmniej tak nie wskazywal.. zaraz na granicy Piotrka probowali oszukac przy wymianie pieniedzy, maja poprzestawiane kalkulatory i jak sie wszystkiego 3 razy nie sprawdzi mozna ladnie dac sie oskubac..a jesli zobacza ze sie ich sprawdza od razu zmieniaja kurs wymiany..na nizszy oczywiscie.. no nic, bylo troche nieprzyjemnie ale liczylismy ze zle dobrego poczatki.. Wsiedlismy w minibusa, ktory dowiozl nas z granicy do najblizszego miasta czyli Ipiales. Tam sprawdzilismy autobusy na dalsza trase i ulokowalismy sie w najblizszym dworca hotelu.. zaskoczeni bylismy niska cena i wysokim standardem, cos co rzadko nistety idzie w parze na naszym wyjezdzie. Hotel mielismy opuscic do godziny 13 co dawalo nam pol dnia na odwiedzenie sanktuarium Las Lajas. Idac za rada Ani i Wojtka odwiedzamy tyle kosciolow ile sie da :) ale ten jest wyjatkowy bo zbudowany na skale, ktora jest jednoczesnie sciana kosciola na ktorej jest wyryty wizerunek Matki Boskiej z Las Lajas. Kosciol jest przepieknie polozony a pielgrzymka do niego jest czysta przyjemnoscia, zwlaszcza ze drepcze sie z gorki :) gorzej z powrotem! pomodlilismy sie nieco, pokrecilismy po okolicy i ruszylismy z powrotem do Ipiales. Zabralismy nasze rzeczy z hotelu i zapakowalismy sie w najlepszy podobno autobus do Popayan. Pogoda byla piekna, autobusowe siedzenia wygodne i zielone jak Kolumbia, mnostwo miejsca na nogi, spokojna muzyczka.. pomyslalam ze to bedzie przyjemna podroz.. i byla.. przez pierwsze 3 godziny..potem nagle autobus stanal i stal.. stal i stal a my nie wiedzielismy co jest grane. Okazalo sie ze cos nie tak z hamulcami i ze nie mozemy jechac dalej, ale nie mamy sie co martwic, bo zaraz przyjedzie zastepczy autobus (dokladnie to za 15 min).. ze tez my uwierzylismy w te obietnice.. oczywiscie kolejne kwadranse mijaly a my siedzielismy przy drodze czekajac na jakis ratunek. Kierowcy cos tam probowali naprawiac, nawet troche udalo sie przejechac ale ostatecznie zaparkowali autobus przy przydroznej knajpie (lepsze to niz stanie na zakrecie w ciemnej nocy bez zadnych oznakowan) zapewniajac wszystkich ze spokojem ze za 15 min przyjedzie po nas autobus.. i przyjechal, tyle za mial miejsca tylko dla 7 osob, w ktorych my sie nie znalezlismy, nastepny atuobus mial juz tylko 3 miejsca a my bylismy pierwsi w kolejce ale kierowcy cos sie odwidzialo i postanowil nikogo nie zabierac.. tego juz bylo za duzo.. postanowilismy wracac do najblizszego miasta (do tego do ktorego mielismy zamiar dotrzec bylo za daleko) i rankiem wyruszyc z inna firma.. zlapalismy jednego z jezdzacych na tej trasie minivanow, pasazerowie autobusu pomagali nam negocjowac cene i doradzali straszyc policja w razie gdyby nie oddali nam pieniedzy za popsuty autobus..  ludzie faktycznie sa w Kolumbii pomocni :) po dotarciu  na dworzec Piotrek w bojowym nastroju ruszyl po zwrot kasy, ale pan sprzedawca pokornie oddal co do grosza bez zadnych pytan wiec obylo sie bez awantury.. znalezlismy pokoj w hotelowej dzielnicy zaraz przy dworcu i zyczylismy sobie by nastepnego dnia jednak dojechac do Popayan..

zielona Kolumbia


Las Lajas

tabliczki z podziekowaniami

oltarz i cudowny wizerunek

w pobliskich ogrodach

pierwsza  kapliczka

tym razem Piotrek pozuje do zdjec

2 komentarze: