wtorek, 4 stycznia 2011

Ushuaia, Tierra del fuego, Argentyna

witam wszystkich noworocznie :)
wlasnie wrocilismy z parku narodowego Tierra del fuego gdzie zegnalismy stary roczek. mialo byc bardzo romantycznie i mistycznie, tylko my i gory.. niestety plan nie wypalil..ale po kolei..
dotarlismy do Uashuaia w czwartek wieczorem, ok 21 (oczywiscie trzeba bylo odczekac swoje na granicy) Tutaj pojecie wieczor troche sie przesuwa bo slonce zachodzi ok polnocy..postanowilismy nie zostawac w miescie tylko od razu uderzac do parku. zgodnie z wytycznymi naszych izrealskich znajomkow wzielismy taxi ktora ma byc niby tansza od busika.. w sumie o tej porze busiki i tak juz nie jezdzily wiec nie bylo za bardzo wyjscia. za wejscie do parku placi sie tylko od 8-20 wiec kilka peso zostalo w kieszeni :) doczlapalismy na nasz kemping, zjedlismy kolajce nad jeziorkiem przy zachodzacym za gorami sloncu i pouciekalismy do spiworkow bo zaczelo sie robic bardzo zimno..ja zmarzlak nie mialam nawet szansy zmarznac w nocy!spiwor ktory zakupil przed wyjazdem Piotrek ma chyba wbudowany jakis wewnetrzny grzejnik ;) troche bylo klotni o to przed wyjazdem, bo oprocz tego ze cieple to cholerstwo jest rowniez ciezkie.. ale ostatecznie cieple stopki wynagradzaja wszelkie trudy dzwigania tego spiworowego mamuta (zwlaszcza ze dzwiga go Piotrus hehehe) nastepnego dnia wyruszylismy malowniczym szlakiem nad jeziorem do kolejnego kempingu gdzie mielismy witac nowy rok. Po 10 km dziwgania naszych plecakow dotarlo do nas co mowil Sanit Exupery ´´ to travel happy you must travel light´´ czyli zeby podrozowac szczesliwie trzeba podrozowac lekko.. ja i tak czesc swoich rzeczy zostawilam w hostelu w Punta Arenas zeby ograniczyc ciezary ale maslanek uparl sie ze zabierze wszystko czyli same najpotrzebniejsze rzeczy (czyt. wypelniony po brzegi ogromny plecak.. czym wypelniony nawet nie pytajcie) ja chcac go choc odrobine odciazyc poprzekladalam do siebie czesc rzeczy wiec oboje szlismy obladowani jak osiolki. Nastepnym razem oboje zostawiamy rzeczy w hostelu, juz ja tego dopilnuje! ;) Kemping Laguna Verde jest uroczy, polozony wsrod zasniezonych gor, nad strumieniem, z super przystrzyzona trawka (gesi i kroliki robia swietna robote, nie jeden amerykanim moglby pozazdroscis takiego trawniczka).. niestety urok miejsca pryska w piatek ok godz 18 kiedy to zaczynaja zjezdzac tabuny tubylcow by swietowac na lonie natury.. targaja ogromne gary jedzenia i generatory z pradem by moc wieczorem sluchac swojej muzyki.. jeszcze na poczatku probowalismy uciekac z namiotem w bardziej odludne miejsca ale ostatecznie i tak nas dopadli..sylwester spedzilismy wcisnieci miedzy ogromne namioty ushuaiowcow przy rytmach coco jambo..masakra!pierwszego dnia nowego roku szybko ucieklismy w gory zeby choc troche posluchac ciszy.. szlak Guanaco Creek jest przepiekny i choc przeklamali z iloscia kilometrow (jest ich wiecej niz 4!) i momentami grzeznie sie w blocie po kostki to widok z gory jest oszalamiajacy :) polecam! gdy przyszlismy z gor imprezka u naszych sasiadow juz sie rozkrecala..po kolejnej nocy spedzonej z glowami przy glosnikach w parku  narodowym (!) postanowilismy uciekac! chyba z tego niewyspania dalismy sie wywiezc z parku taksowa.. o ile cena przejazdu z Ushuaia do parku (ale tylko do wejscia) jest przyzwoita i do tego rozklada sie na wszystkich pasazerow taksowki o tyle za wyjazd z parku dla dwoch osob placi sie fortune! w ogole taksowki w momencie przekroczenia granicy parku wylaczaja liczniki i korzystaja z jakiejs smiesznej listy na ktorej ceny sa kosmiczne! trzeba jednak bylo lapac stopa albo chociaz busa..i sprawdzac wszystki dobre rady! od tego dnia zadnych taksowek!! ale dalismy jeszcze jedna szanse izraelczykom i poszlismy do hostelu ktory nam polecali.. gdyby nie adres nigdy bysmy sie nie zorientowali ze to hostel, budynek w stanie suroworozsypujacym sie nie zachecal do wejscia..jak sie okazalo nie wolno osadzac po pozorach! warunki super, wlasciciel bardzo pomocny i sympatyczny, hostel nazywa sie The End i znajduje sie na 623 Gomez. akurat byl troche zatloczony przez kolegow z Izreala ktorzy ostro poimprezowali wiec znowu nie bylo sie jak wyspac ale cena wynagradzala wiele.. poza tym czekalo nas 12 godz w autobusie wiec mielismy jak nadrobic zaleglosci spaniowe... kolejny przystanek Puerto Natales skad wyruszamy do parku narodowego Torres del Paine! Wracamy do cywilizacji za tydzien!

przy okazji dziekujemy pieknie za zyczenia swiateczne i noworoczne :) maile i smsmy dotarly! dzieki ze jestescie z nami!!

maslanki na koncu swiata

nasz poranny gosc

kemping przed oblezeniem tubylcow

na szlaku Guanaco Creek
cywilizacja dociera wszedzie..

w koncu sami!
przed impreza sylwestrowa


piesze wycieczki glownymi drogami nie polecane uczulonym na kurz
pierwszy wieczor w  PN Tierra del fuego

4 komentarze:

  1. Uwielbiam oglądać Wasze zdjęcia. Inny świat. Oryginalny świat. Wspaniałe miejsca. Powodzenia w dalszych wyprawach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochane Maślanki oto mam nadzieję ostatnie życzenia noworoczne -troszkę się zagapiłam w tym roku;) Mam nadzieję, że tak jak się zakończył stary roczek tak i się zakończy nowy roczek:))))
    I nie dźwigajcie takich strasznie ciężkich plecorów bo Wam kolanka się zepsują.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej! jeszcze my się spóźniliśmy ;) Życzymy Wam Dużo Szczęścia w tym Nowym Roku i jak Najwięcej takich pięknych widoków! Samych fajnych ludzi na waszej drodze i wspaniałych miejsc ;)) Zdjęcia są oszałamiające! Podróżujcie bezpiecznie!wyglądacie super;)Buziaki

    OdpowiedzUsuń