czwartek, 16 czerwca 2011

Ometepe, Nikaragua

Poniedzialkowym rankiem, zaraz po mszy i sniadaniu wyruszalismy do Granady. Padre Alberto zaoferowal, ze nas tam podrzuci, na co my z wielka ochota przystalismy :) jeszcze ostatnie pogaduszki w trasie i zaraz sie rozstajemy.. w Granadzie czekala nas jeszcze jedna mila niespodzianka, obiadek u zaprzyjaznionych siostr, byly m.in. piotrusiowe smazone banany i rozowy kukurydziany napoj chicha.. wszystko pyszne, a do tego siostry specjalnie na nasz przyjazd przygotowaly piosenki, ktore spiewaly nam podczas posilku.. musze przyznac ze zacisniete ze wzruszenia gardlo bardzo utrudnialo przelkniecie czegokolwiek..szybka wspolna fotka i pedzimy do portu zeby zdazyc na prom.. niestety zdazylismy (przez chwile mialam nadzieje ze jednak bedziemy musieli wracac z Albertem :) ostatnie podziekowania i trzeba sie zegnac.. mimo tylu pozegnan kazde nastepne mam wrazenie przychodzi coraz trudniej.. prom wyruszyl z portu i leniwie kierowal sie ku Ometepe, wyspie na jez. Nikaraguanskim skladajaca sie z dwoch polaczonych kawalkiem ladu wulkanow..  na promie poznalismy Roberta, ktory samotnie podrozuje po Ameryce Srodkowej zmierzajac w kierunku tej Poludniowej. Wymienilismy sie doswiadczeniami, wreczylismy Robertowi ulotki miejsc, ktore byly nam szczegolnie bliskie (skad Piotrek ma jeszcze te karteczki?) i polecilismy najlepszy sposob na dostanie sie z Panamy do Kolumbii - Luke! po dotarciu na wyspe postanowilismy razem znalezc miejsce do spania. W miasteczku Altagracia trafilismy na pokoje u señora Ortiza, ktory byl bardzo pomocny i oferowal wszystkie ometepowe atrakcje. Odpoczywajac w pokoju, ktory dostepny byl dla wszelkich zyjatek ze wszystkich stron, (dziurawa siatka w oknie, ogromna szpara miedzy drzwiami a podloga, jeszcze wieksza miedzy sciana a dachem, .. przypomnial nam sie czysciutki, bezpieczny pokoik u Franciszkanow, ktorzy zapewniali, ze zaden skorpion nie ma prawa dostac sie do srodka - tutaj owy skorpion musialby sie niezle nakombinowac zeby sie do niego nie dostac!) na wszelki wypadek podpytalam wlasciciela naszego uroczego lokum przez co mozemy zostac pozarci.. okazalo sie ze na wyspie nie ma nawet komarow (w takim razie jest cos innego co mnie pocielo!) a jedyne na co mamy uwazac to zaby gigantki plujace jadem.. dla lepszego zobrazowania (chyba tej zaby) senor wytropil jedna w ogrodzie, podniosl to stworzenie wielkosci kurczaka za noge i pomachal nim przed naszymi nosami.. no to teraz juz wiedzielismy czego mamy sie bac..szczesliwie poranek zastal nas bez zadnych plazo-gadzich stworzen na poduszkach, po sniadaniu (ostatnie franciszkanskie mango zniknelo w naszych brzuchach) wybralismy sie na zwiedzanie wyspy. Zlapalismy duzy, zolty, glosny autobus i baaardzo wolno udalismy sie na miejsce, w ktorym mozna zobaczyc petroglify, czyli rysunki wyryte w skalach. Jak na tak dluga (w stosunku do tak niewielkiej wyspy) podroz bylismy troche zawiedzeni tym co zastalismy..po odwiedzeniu kilku kamieni my z Robertem zasiedlismy pod daszekiem przy soczku i widoczku a Piotrus pobiegl obejrzec kolejne 3 kamienie, za ktore juz trzeba bylo zaplacic. Przyznam, ze mi starczyla Piotrkowa, jak zwykle oszczedna w slowach, relacja i kilka zdjec.. petroglify zaliczone! kolejnym punktem wycieczki dla nas byla plaza, dla Roberta - Finca Magdalena, czyli slynna na wyspie plantacja kawy.. przez te opowiesci o slodkowodnych rekinach zyjacych w jeziorze Nikaraguanskim nawet porzadnie nie poplywalam, nie wiedzac czego sie moge po nich spodziewac..na dodatek nasze plazowanie zakonczylo sie ucieczka przed gryzacymi niewidzialnymi istotami.. ciezko bylo wyciagnac od lokalnych o ktorej odjezdza nastepny autobus do naszej wioski, tzn wyciagnac moze nie bylo az tak trudno jak okreslic kto mowi prawde.. postanowilismy wracac na stopa.. nie musielismy dlugo czekac.. po 10 min sympatyczny mlody mieszkaniec wyspy wrzucal nas na pake pickupa, dowazac prawie pod same drzwi.. poszwedalismy sie jeszcze szukajac tanich tutejszych przysmakow.. odwiedzilismy stary kolonialny kosciol, ktory teraz jest muzeum.. tylko nie bardzo wiadomo muzeum czego..zerknelismy do ogrodka, gdzie stoja znalezione na wyspie kamienne posagi i na tym zakonczylismy podziwianie wyspy.. kilku przewodnikow probowalo namowic nas jeszcze na wspinaczke na wulkan, ale po spotkaniu z gromada zawiedzionych gringos, ktorzy musieli zawrocic ze szlaku z powodu blota, grzecznie tylko dziekowalismy za wszystkie wspaniale oferty.. Nastepnego dnia nastapila ewakuacja z wyspy.. dlugo myslelismy jakby tu najszybciej przedostac sie do Hondurasu, ale biorac pod uwage warunki w szkolnych-dalekobieznych autobusach, ich przewidywalnosc i pomocnosc dworcowego personelu, stwierdzilismy, ze sukcesem bedzie wydostanie sie z wyspy i dojechanie do jakiegos wiekszego miasta.. potem jednak stwierdzilismy, ze jak juz mamy gdzies utknac to dobrze, zeby chociac bylo to jakies sympatycznie miejsce wiec zmienilismy nieco kierunek jazdy..i tak godzina w wyspowym autobusie, pol godziny w poczekalni i kolejna godzina na promie.. na ladzie Piotrek zostal szczelnie przykryty przez  tlum wykrzykujacych taksowkarzy i kiedy juz prawie pakowali jego plecak do samochodu,  ja stojac z boku zostalam zagadnieta przez kierowce autobusu, ktorego cena oczywiscie byla nie do pobicia.. wyszarpalam swojego meza ze szpon taksowkarzy i z usmiechem na twarzy podreptalismy w strone wiekowego busika..  w koncu to tylko 6 km..nieco wolniej ale taniej i bardziej swoisko dojechalismy na terminal autobusowy w Rivas.. kierowca busika bezintereswonie i poprawnie wytlumaczyl nam skad odjezdzaja autobusy w strone Pacyfiku..wcisnelismy sie w napchany juz po brzegi autobus i za godzine wysiedlismy w jednym z najslynniejszych nikaraguanskich kurortow..San Juan del Sur..



tak sie podrozuje po Nikaragui

siostry przygrywaly nam do obiadku

szybka pamiatkowa fotka

adios padre alberTo!! muchisimas gracias!!

plecakowcy ciagna na prom

jeden z wulkanow na Ometepe

wysiadka w Altagracia, piotrkowy przysmak - zielone banany

petroglify, ten zdaje sie przedstawia malpe

podrozowanie po wyspie

niegdys kolonialny kosciol, dzis rozsypujace sie muzeum

``eksponaty`` muzeum

bujane fotele obowiazkowym wyposazeniem kazdego domu

galeria idoli wlasciciela hostelu, ten ostatni to Sandino, przywodca ruchu partyzanckiego przeciwko interwencji wosjskowej usa, sporo tu go wszedzie..

polska ekipa i Señor Ortiz

1 komentarz: