środa, 10 sierpnia 2011

Alaska!! USA

To dosyc wzruszajace moc napisac.. Jestesmy na Alasce!!! w tej chwili to juz wlasciwie bardziej wspomnieniami.. ale jednak..
Po tym jak wyjechalismy z Vancouver wysiedlismy po 36 godzinach w Whitehorse w Kanadzie.. kierowca odstawil nas o 3 w nocy na kemping i poradzil bysmy przeszli przez zamknieta brame i rozbili sie gdziekolwiek. Rankiem znalezlismy karteczke na stoliku o tresci: "i tak musicie zaplacic".. co i tak zamierzalismy uczynic.. po prysznicu za dolara, najedzeni i gotowi do drogi wyszlismy na trase.. zarzadzilam, mimo skrzywionej miny Piotrka, ze od tego miejsca jedziemy dalej na stopa i zakazalam zamartwiac sie czy zdazymy ze wszystkim na czas. Ta czesc wyprawy byla moim marzeniem, wiec postanowilam realizowac ja po mojemu :) i tak za duzo przesiedzielismy w autobusach.. czas zaczac prawdziwa przygode :) wyszlismy na droge..nie musielismy dlugo czekac jak zatrzymal sie Kevin, mlody Kanadyjczyk, dzieki ktoremu bylismy 1.5 godz blizej Alaski :) jeszcze nie zdazylismy sie dobrze pozegnac, gdy na poboczu zatrzymal sie wyladowany po brzegi pickup, z rownie wyladowana przyczepa. Po czym z kabiny dobiegl glos: jedziecie na stopa? bo jak tak to moge was zabrac.. pierwszy raz mielismy sytuacje w ktorej zlapalismy stopa nawet go nie lapiac :) Gary jechal az z Wyoming w USA by polowic ryby i postrzelac do zwierzakow na dzikiej Alasce. Przyznam, ze ciezko mi sie sluchalo kolejnych opowiesci jak wielki byl zwierz ktorego dosiegla kula Garego.. oczywiscie zostal nam zaprezentowany caly sprzet, ktory podrozowal razem z Garym, lodka, quad, tuzin strzelb, pulapek, ubran maskujacych, rogow piszczacych i "samowspinajacych sie stanowisk na drzewa" (jakkolwiek tlumaczy sie na polski ten wynalazek) Nasz podwoziciel nie mial sprecyzowanego planu wiec dal sie wciagnac w nasz. Pierwszym najwazniejszym bylo dostac sie na terytorium USA, co poszlo nawet gladko, pomijajac fakt ze celnik ostrzegl Garego przed zabieraniem roznych podejrzanych typow na stopa. Pierwsza nasza noc na Alasce spedzilismy rozbijajac sie na dziko w okolicy opuszczonych zardzewialych wrakow samochodow. Gary wyjasnil nam, ze takie miejscowki sa uzywane przez mysliwych i ze nie ma sie czego bac, choc wszystkim przypomnial sie film, w ktorym mlody chlopak dociera na Alaske, zamieszkuje w opuszczonym autobusie po czym znajduja go tam martwego.. pewnie dlatego nikt z nas nie probowal zagladac do srodka tych straszydel.. Gary zaserwowal nam ciepla kolacje, odpalil quada bysmy mogli pojezdzic po okolicy i naladowal strzelbe na wypadek gdyby jak to okreslil musial nas bronic. Na szczescie nie musial :) Rankiem wyruszylismy w strone Parku Narodowego Denali. Szutrowa droga na poczatku nieco sie dluzyla, ale po tym jak wybieglo nam na droge stadko reniferow wszyscy ozylismy. Gary oczywiscie przytoczyl kolejna historie jak to upolowal ogromnego karibu (tak miejscowi nazywaja renifery), ale ja juz nie sluchalam zapatrzona w pieknie osniezone gorskie szczyty, ktore wylonily sie na horyzoncie. Tego dnia nie udalo sie dojechac do parku, co w sumie wyszlo nam na dobre..okazalo sie bowiem, ze samochody maja tam zakaz wjazdu, a caly ruch odbywa sie autobusami, ktore sporo kosztuja, straszliwie sie wleka i nie zapewniaja nic ponad to co mozna zobaczyc ze zwyklej drogi. Tuz przed zjazdem na nocleg, tym razem z prysznicem :) spotkalismy goscia, ktory opowiadal o swojej podrozy do najdalej na polnoc polozonego miasta - Prudhoe Bay. Poczatkowo nie bralismy takiej opcji pod uwage, ze wzgledu na fakt, ze nasza mapa okreslala ten odcinek drogi jako dostepny wylacznie dla ciezarowek.. ale po tym co uslyszelismy wiedzielismy ze musimy tam dotrzec.. problem byl tylko w tym, ze konczyl nam sie czas, zwlaszcza ze wedlug nowo poznanego przyjeciela podroz tam i z powrotem miala zajac tydzien. Sprawdzilismy mape, obliczylismy nasze marne szanse.. i ruszylismy na polnoc :) tego samego dnia udalo nam sie dotrzec do Fairbanks i to do samego lotniska! Scott ktory nas zawozil sporo zbczyl z drogi zeby pomoc nam sie dostac tam gdzie chcemy. Na lotnisku skierowalismy kroki do wypozyczalni samochodow, w ktorej pani zastrzegla, ze zabrania sie jezdzic po nieutwardzonych drogach.. niestety wiekszosc naszej trasy miala byc wlasnie taka..zrobilismy niewyrazne miny po czym stwierdzilismy (tylko miedzy soba), ze zaryzykujemy skoro juz jestesmy tak blisko.. podpisalismy umowe, odebralismy kluczyki i ruszylismy... Dostalismy samochod z peknieta przednia szyba, co w sumie bylo nam na reke, bo w razie kolejnego pekniecia, ktorego bardzo sie obawialismy, nie musimy placic za szkody. Rozpaczal sie kolejny wyscig z czasem..  mielismy do pokonania tysiac mil, po piecset w kazda strone i tylko 48 godz zeby tego dokonac. Prowadzilismy samochod na zmiane do 4 w nocy, po czym przerwa na krotki sen i dalej w droge. Raczej urokliwa droga, potrafila przerodzic sie miejscami w zamglone blotniske grzezawisko, do tego pedzace po trasie ciezarowki nie ulatwialy nam podrozowania. Dotarlismy do miejscowosci Deadhorse ("martwy kon", coz na urocza nazwa) z ktorej juz tylko 10 mil dzielilo nas od Morza Beauforta. Niestety dalej rozciagal sie prywatny teren firm naftowych do ktorego dostep mozliwy jest jedynie poprzez zorganizowana wycieczke, ktora nalezy zarezerwowac przynajmniej 24 godziny wczesniej.. nie mielismy tyle czasu.. szkoda bylo jechac taki kawal i nie dotrzec nad sama wode.. sprobowalismy jeszcze podpytac kierowce autobusu, ktory jak sie okazalo mial najwiecej do powiedzenia i dzieki ktoremu za dwie godziny siedzielimy wraz z reszta pasazerow w busiku zmierzajacym nad Ocean Arktyczny. Po 15 min jazdy wysiedlismy nad woda wzruszeni, ze udalo nam sie dotrzec szczesliwie az tutaj.. chwila zadumy po czym ruszamy w droge powrotna, tym razem juz na wiekszym luzie (wiedzielismy, ze zmiescimy sie w czasie) podziwiajac w zachwycie zmieniajacy sie krajobraz. W niedziele rano dotarlismy do Fairbanks. Szczesliwie po drodze udalo sie zahaczyc o myjnie samochodowa, by zmyc porzadnie zaschniete slady naszego wystepku. Odstawialismy lsniacy samochodzik do wypozyczalni, zastanawiajac sie jak sie wydostac z lotniska.. stanelismy przy jednym z wyjazdowych slimakow i po pol godzinie siedzilismy wygodnie w samochodzie jadacym w strone Anchorage. Robilo sie pozno a kolejne samochody podwozily nas na coraz krotszych odcinkach. W koncu ok godziny 20 postanowilismy rozbic namiot na polu namiotowym przy ktorym sterczelismy juz od pol godziny i porzadnie odespac dwudniowa jazde do Prudhoe Bay. Musielimy byc ostro wymeczeni bo wstalismy prawie kolo poludnia. Szybkie sniadanko, goraca herbata (tego dnia bylo naprawde zimno) i w droge. Dzien byl pochmurny i deszczowy i srednio fajnie stalo sie w takich warunkach na stopa.. na szczescie znalezli sie dobrzy ludzie, ktorzy dowiezli nas do Anchorage.. ci ostatni specjalnie zawrocili z drogi by nas zabrac! Para Amerykanow, ktorych poznalismy w drodze zaproponowala wspolny nocleg u kobiety udostepniajacej swoja "kanape" podroznikom. Wszystkie kanapy co prawda miala juz zajete ale wielki namiot w ogrodku, prywatna lazienka i ogromna kuchnia do uzytku to i tak wiecej niz bysmy mogli oczekiwac..tej nocy swieze alaskanskie powietrze dotlenialo nasze ostatnie alaskanskie sny.. ostatni dzien na Alasce spedzilismy biegajac po deszczowym Anchorage.. byl plan zeby jeszce sprobowac zobaczyc cokolwiek z pieknej poludniowej czesci, gdzie gory pelne lodowcow zanurzaja sie w oceanie.. ale pogoda pokrzyzowala nam szyki.. z wielkim niedosytem i mocnym postanowieniem powrotu opuszczamy cudna Alaske nie mogac uwierzyc, ze to juz koniec naszej podrozy przez ameryki.. ale nie koniec naszych marzen! :)
zwlaszcza, ze dlugo wyczekiwana wizyta w ny jeszcze przed nami!
NYC here we come!

kanadyjski Yukon, w drodze na Alaske

z Marta w poczekalni autobusowej w srodku nocy

jeszcze w Kanadzie

Witamy na Alasce!

alaskanska losica

Piotrek i Gary

deszczowy wesoly poranek

lodowiec

uciekajace renifery

Denali Highway

pozegnanie z Garym

autostopem przez Alaske

Buddy - pies ktory chcial jechac na stopa

niesamowity Scott

droga na polnoc

alaskanski kwiat narodowy (ten rozowy)

rurociag towarzyszyl nam przez wieksza czesc drogi

hotel w Prudhoe Bay

"urocza" miescina nad Oceanem Arktycznym

Maslanki na drugim koncu swiata


Prudhoe Bay




punkt widokowy na najwieksza atrakcje Alaski


Prudhoe Bay



 Gary ciagle powtarzal: gdy Fireweed jest rozwy, losie sa tlusciutkie


w drodze powrotnej z Deadhorse


 wcale nie widac gdzie bylismy.. ;)


 ostatnia autostopowa rodzinka

 indianski cmentarz prawoslwany kolo Anchorage


na lotnisku w Anchorage.. pozegnanie z Alaska



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz