Po tym jak przekroczylismy granice, wsiedlismy w autobus, na ktory poprzedniego dnia kupilismy bilety i wysiedlismy dopiero w centrum San Diego. Tam juz czekal na nas Burt, nasz znajomy z promu do Brazylii, u ktorego mielismy zregenerowac sily przed dalsza podroza. Burt byl tak kochany i wyjechal po nas az do San Diego oszcedzajac nam kolejnych 7 godzin w autobusie. Po dwoch godzinach jazdy (tyle zajmuje ta sama droga samochodem) wysiadalismy w pieknym kalifornijskim Cathedral City, ktore lezy zaraz przy Palm Springs. Czekal juz na nas przytulny pokoik i Chuck ze stolem zastawionym jedzeniem. Milo bylo zjesc cos innego niz taco z fasola :) Wszyscy nie moglismy uwierzyc ze czas tak szybko zlecial.. przeciez dopiero co zegnalismy sie na statku..Reszte dnia wypelnily opowiesci z podrozy przeplatanej praniem calej zawartosci naszych plecakow i moczeniem sie w basenie w towarzystwie kudlatego Cosmo.. wieczorem przyrzadzona przez Burta pyszna kolacja na tarasie, przy blasku swiec i naszych wdziecznych maslankowych oczu.. Niedzielnym porankiem zostalismy odstawieni do kosciola, po czym zabrani na zwiedzanie wlasnie budowanego domu w gorach.. chodzac po pachnacych farba pokojach zastanawialismy sie kiedy my doczekamy sie chwili.. w ktorej poklocimy sie o kolor scian w naszym domu :) Wieczorem Brian, przyjaciel Burta i Chucka zabieral nas na kolacje do tajskiej knajpki w Palm Springs. Jedzenie bylo przepyszne a rozmowy bardzo inspirujace.. Nastepnego dnia rowniez z Brianem wybralismy sie na zwiedzanie Parku Narodowego Joshua Tree. Dotarlismy tam nieco przed zachodem slonca, ktory byl jednym z piekniejszych na trasie. W calej wyprawie towarzyszyla nam spora ekipa przewodnikow, najlepszych jakich do tej pory mielismy! Carolina i dzieciaki byly niesamowite, wiedzialy o parku wszystko, znaly kazda sciezke, kazda rosline i wiek kazdego kamienia.. Wrocilismy z parku oczarowani.. Kolejny dzien minal na lepieniu pierogow i gotowaniu barszczu. Jeszcze na promie Piotrek obiecal (po tym jak podano nam barszcz, wygladajacy raczej jak zupa grzybowa z poprzedniego dnia), ze kiedys chlopaki sprobuja prawdziwego polskiego jedzenia. Do dyspozycji mielismy ogromna kuchnie, ktora ledwo pomiescila piotrkowa produkcje pierogow :) Na kolacje przybyl rowniez Richard, ktory wtorowal reszcie towarzystwa w wychwalaniu piotrusiowych przysmakow. To byl niesamowity wieczor.. siedzielismy przy spoznionym wigilijnym stole w wydaniu kalifornijskim, gdzie barszcz serwuje sie w szklankach do martini i wspominalismy dluga droge, ktora musielismy pokonac, zeby byc dokladnie w tym miejscu, w tej chwili i w tym niesamowitym towarzystwie.. Richard tak sie rozsmakowal w pierogach, ze w ramach dziekczynienia zabral nas wszystkich nastepnego wieczoru do restauracji.. to byl jak sie okazalo nasz ostatni wieczor w Kalifornii.. przyjemnie sie wypoczywalo w Cathedral City, ale trzeba bylo postanowic co dalej.. i to postanowic konkretnie, bo w podrozowaniu po USA czy Kanadzie niezaplanowany pobyt to niestety bardzo drogi pobyt, ceny biletow kupowanych w ostatniej chwili sa zawsze bardzo wysokie.. nie ma tu miejsca na spontanicznosc, no chyba ze ktos ma sporo pieniedzy i czasu, ktorych na tym etapie nam juz niestety brakowalo.. Chuck widzac nasze problemy z ustaleniem wersji dalszej podrozy, chwycil za tel i za 10 min mielismy juz bilety lotnicze na Alaske i do NYC.. krotka pilka :) nocne obrady przyniosly jednak zmiane planow i bilet lotniczy na Alaske zastapilismy biletem na autobus do Seattle :) w tym momencie skonczylo sie dla nas beztroskie pdrozowanie a zaczal wyscig z czasem..
|
Park Narodowy Joshua Tree |
|
nasi przewodnicy |
|
drzewko Jozuego (Joshua tree) |
|
z Brianem w Palm Springs |
|
tak serwowano barszcz :) |
|
wigilia w wydaniu kalifornijskim |
|
niestrudzony Cosmo |
|
nierozlaczni.. |
|
Piotrek i Burt i pogaduszki przy winie |
|
kalifornijska ekipa |
Madzia, jak wspaniale! Joshua Tree ma te magie w sobie. Milo was sledzic ;) Pozdrawiam z Waszyngtonu!
OdpowiedzUsuńMagda