Przemknelismy przez stany w tempie ekspresowym.. potrosze dlatego, ze sporo juz widzielismy podczas naszej emigrancji, a potrosze dlatego, ze nie mielismy czasu na wiecej.. Wyruszylismy z Vancouver porannym greyhoundem. Kochany kierowca zlitowal sie nad maslankami, ktore utknely w kolejce do kasy. Drukowanie biletow najwyrazniej przerastalo pania kasjerke.. lekko przystresowani wstrzymywaniem transportu miedzynarodowego wskoczylismy w koncu do autobusu i wysiedlismy dopiero na granicy.. przejscie bezproblemowe, sympatyczne i usmiechniete. Jeszcze godzinka i wysiadamy w Vancouver. Troche martwilismy sie co bedzie z naszym noclegiem, bo wszystkie tanie miejsca internetowe byly na ten weekend zarezerwowane. Dworcowy nieznajomy polecil nam hostel zaraz przy dworcu.. nie liczac na wiele udalismy sie na zwiady. Pan w recepcji oznajmil ze wolne miejsca dostaniemy tylko w oddzielnych wieloosobowych pokojach, chyba ze do 15 sie cos zwolni.. zostawilismy plecaki i poszlismy poszwedac sie do tego czasu po okolicy.. nie przeszlismy dwoch ulic jak znalezlismy sie w Chinach.. Vancouver ma bardzo liczna chinska spolecznosc, ktora wymyslila sobie zamieszkac zaraz obok naszego hostelu ;) podpytywalismy naszych skosnookich braci czy nie znaja tanich miejsc noclegowych, ale po tym jak odwiedzilismy jeden z tamtejszych "tanich spokojnych pokoi" zrezygnowalismy z poszukiwan.. gdy wrocilismy do hostelu na recepcji siedzial juz inny pan, ktory oznajmil, ze niestety nic sie nie zwolnilo, ale on moze nam zaoferowac prywatny pokoj z widokiem na przciwlegla sciane.. super! bierzemy! tego dnia odwiedzilismy jeszce raz China Town z ich lokalnym rynkiem, na ktorym mozna bylo poprobowac chinskich specjalow i zakupic tanie ichniejsze gadzety a wieczorkiem przespacerowalismy sie deptakiem wokol centrum.. Miasto zrobilo na nas bardzo pozytywne wrazenie.. przestrzenne, pelne zieleni i sciezek rowerowych.. postanowilismy wyprobowac je nastepnego dnia.. po sniadaniu stawilismy sie w wypozyczalni po odbior naszych przecinakow. Dwie godziny starczyly by objechac najwiekszy z parkow - Stanley Park, lezacy na malej zielonej wyspie. Z okazji weekendu bylo troche tloczno, wiec trzeba sie bylo nawyginac zeby nikogo nie przejechac. Bylo cudownie, wiatr we wlosach.. schowanych pod kaskiem, piekne widoki, rzezkie powietrze.. az szkoda bylo oddawac rowerki.. wieczorkiem jeszcze ostatni spacer po miescie, wizyta na wiezy widokowej, zachod slonca nad Vancouver.. i nastepnego dnia juz ruszamy
dalej..
|
Vancouver i stadion olimpijski |
|
tak wyglada centrum |
|
zatoka |
|
chinskie ogrody |
|
Stanley Park |
|
pozegnanie z Vancouver |