Do Antigua moglismy dostac sie z Copan bezposrednim typowo turystycznym busem ale stwierdzilismy ze za drogo i za nudno.. wyruszalismy rankiem by miec pewnosc ze dojedziemy do celu tego samego dnia.. najpierw busik do granicy, potem spacer na wlasnych nozkach (zadnych przemilych taksoweczek) po pieczatki i w koncu jestesmy w Gwatemali.. poszlo sprawnie i bez przykrych niespodzianek, pomyslelismy ze moze choc w tym kraju trafimy na dobrych ludzi.. juz za 5 min mielismy sie przekonac w jakim jestesmy bledzie.. nauczeni doswiadczeniem wypytalismy szczegolowo pana celnika ile mamy placic w busie w ktorego mielismy sie zapakowac.. señor szofer busa powital nas z otwartymi ramionami i usmiechem na ustach po czym rzucil cene dwa razy wyzsza.. no nic.. standard pomyslelismy i z tak samo szerokim usmiechem powiedzielismy cene jaka mozemy zaplacic, na co kierowca przystal bez problemu.. gorzej bylo pozniej, bo gdy juz sie wygodnie usadowilismy drugi señor, sprzedajacy bilety, uparl sie jednak by nas oskubac i powtarzal ze nas obowiazuje inna cena, na co my, oburzeni niesprawiedliwym traktowaniem, zaczelismy gramolic sie do wyjscia .. podzialalo i poproszono nas zebysmy jednak jechali i nawet mozemy zaplacic tyle co reszta pasazerow.. wtedy nie wiedzielismy jeszcze, ze byl to ostatni raz jak udala nam sie taka sztuczka..odechcialo nam sie Gwatemali juz na wstepie.. jadac busikiem przy zagluszajacej mysli muzyce z tancujacym po calym autobusie kolezka od biletow pomyslalam sobie ze jesli to sa potomkowie Majow, to nie trudno sie domyslic czemu ich cywilizacja upadla.. Po godzinie w busie czekaly nas kolejne trzy w troche wiekszym ale wcale nie wygodniejszym autobusie do Gwatemala City. Tam kolejna przesiadka, ale najpierw jazda taksowka na drugi koniec miasta, bo byloby zbyt prostym przyjezdzac i odjezdzac z tego samego miejsca.. ostatni odcinek trasy pokonywalimy naszym ulubionym chicken busem.. tu kolejne spiecie z kierowca, ktory nie dosc ze skasowal nas za duzo, policzyl nasze plecaki jako pasazerow to jeszcze zle wydal nam reszte.. juz sie szykowalismy na pierwsza wizyte na policji turystycznej ale udalo sie ostatecznie dogadac.. po godzinie w zapchanym do granic mozliwosci disco busie dotarlismy w koncu do Antigua.. rozpoczelo sie poszukiwanie noclegu, ceny nieco wygorowane wiec blakalismy sie od hostelu do hostelu.. w koncu znalezlismy dwa miejsca w 4 osobowej sali za rozsadna cene..hostel Uma Gumma 2 wydawal sie na pierwszy rzut oka sympatycznym miejscem.. no wlasnie.. wydawal sie.. rankiem Piotrek przywital mnie romantycznym ¨`wstawaj Madziu, w naszym pokoju sa pluskwy`` wyrwalam jak oparzona.. poczatkowo nie dowierzalam mezusiowym zapewnieniom, zwlaszcza ze nie znalazlam na sobie zadnych pogryzien, ale wystarczylo sie rozejrzec, zeby dostrzec ledwo poruszajace sie z przejedzenia, a raczej z przepicia, ogromne robale. Kilka chwil po tym odkryciu do pokoju weszly dwie Holenderki poszukujace noclegu, ktore nie omieszkalam poinformowac o zawartosci tego przytulnego pokoju. Jak sie pozniej okazalo Piotrek odkryl robale jeszcze poprzedniego dnia ale nie chcial mnie niepokoic co bym mogla sie wyspac.. doceniajac cala czulosc meza, z ktora ochrania moj spokojny sen, przeprowadzilam ostry wyklad na temat natychmiastowych(!) procedur ekawuacyjnych w takich przypadkach! Pol dnia uplynelo na poszukiwaniach innej noclegowni i powolnym pakowaniu naszych rzeczy.. jesli jeden z tych robaczkow zdecyduje sie jechac z nami mozemy miec potem powazne klopoty z jego pozbyciem.. mieszkanie w NYC sporo nas na ten temat nauczylo.. postanowilismy nie zasiadywac sie w Antigua, zacheceni pieknymi zdjeciami zapisalismy sie na wyjazd nad jezioro Atitlan, polozne przepieknie w otoczeniu wulkanow. Mielismy wyruszac o 5 rano nastepnego dnia. Wieczorem wpadlismy jeszcze na parke Polakow z Colorado, ktorzy spedzali akurat swoje wakacje w uroczej Antigua. Umowilismy sie na male spotkanko, ale z powodow zaladkowych naszych panow wieczor przerodzil sie w babska posiadowke dwoch Magd :) Punktualnie o 5 rano zapakowano nas do busa i po 3 godzinach wysadzono w Panajachel nad jeziorem Atitlan. Poczatkowo nasz plan zakladal przedostanie sie na drugi brzeg jeziora tzw chicken boatem (chicken lodka) ale rozmowa z rzekomym kapitanem przebiegla na tyle nieprzyjemnie ze pomysl zarzucilismy. Mimo dokladnego wybadania sprawy jak sie maja ceny biletow i podpytania dodatkowo kilku gringo, ktorzy juz przeprawiali sie ta lodka, kapitan zarzekal sie ze jego cena jest wlasciwa i nie chcial nawet wpuscic nas na poklad. Co wiecej reszta towrzystwa obslugujaca inne lodki co chwila wykrzykiwala w nasza strone zlosliwe komentarze, ze mozemy sobie cala noc czekac a i tak zadna lodka nie wezmie nas za taka cene.. skoro tak to my wcale nie bedziemy sie pchac tam gdzie nas nie chca i dziekujac panom za przemily poranek udalismy sie do miasteczka w poszukiwaniu miejsca do zrzucenia plecakow. Po drodze natknelismy sie na kierowce busa ktory nas przywiozl i okazalo sie ze sa jeszcze dwa miejsca na powrotny popludniowy kurs za pol ceny. Sprawdzilismy ceny tutejszych hoteli, przebieglismy sie nad jezioro w poszukiwaniu pieknych widokow i nie znajdujac nigdzie nic co by zachwycalo postanowilismy kupic okazyjne bilety. Poszwedalismy sie jeszcze kilka godzin po miasteczku, zakupilismy kilka drobiazgow od Indian, zjedlismy typowe gwatemalskie sniadanie (ktore jest rowniez typowa gwatemalska kolacja) - jajecznica, fasola, banany i tortilla i ruszylismy w droge powrotna. Ostatni nocleg w wywolujacej u mnie ciarki Antigua i rankiem wyruszalismy turystycznym, tak tym rzekomo nudnym i drozszym (choc jak sobie policzyc ile razy moga nas lokalni oskubac, wychodzi na to samo) bezposrednim busem do Semuc Champey.. malenkiego raju na ziemi..
|
Indianie, potomkowie Majow |
|
nad jeziorem Atitaln |
|
Panajachel |
|
Antigua |
|
niedzielne wystepy lokalnych muzykow |
|
konkurencja panow z poprzedniego zdjecia (grali kto glosniej ) |
|
babski wieczorek..Madzia pozdrowienia!! |
|
umilacze czasu przy gwatemalskim typowym sniadaniu |
|
przed sklepem spozywczym |
|
Antigua |
to zdjęcie chłopca z psiakiem jest powalające!Aż serce ściska...
OdpowiedzUsuńJeny Madzia... ale się ociągam z zaglądaniem na Wasze wędrowanie. U nas niespodziewana zmiana i już w przyszłym tygodniu czeka nas przeprowadzka do Waszyngtonu!
OdpowiedzUsuńOj, ta magiczna Antigua..... przemiłe wspomnienia - miło Was było poznać. Póki co ślę jeszcze pozdrowienia z równie magicznego Boulder w Kolorado. Pa!