Leon, ktory mial byc tak blisko granicy z Hondurasem, okazal sie byc odlegly az o dwa autobusy.. szybko przeszly nam leonowe relaksacyjne nastroje..dotarlismy do granicy juz ostro wymeczeni.. tam zostalismy przechwyceni przez milego pana na taxi-rowerku, dla ktorego jednak nasza dwojka z plecakami okazala sie za ciezka wiec podzielil sie nami ze swoim kolega na identycznym taxi-rowerku.. panowie bardzo sprawnie wozili nas od jednej granicy do drugiej, pomagajac we wszystkich formalnosciach, raczac nas co chwila szerokim nieszczerym usmiechem.. od samego poczatku akcja wydala nam sie podejrzana (nigdy nie ufaj komus kto zbyt chetnie chce ci pomoc) ale wszystko potoczylo sie tak szybko ze nawet nie zdazylismy dobrze pomyslec jak przyszlo do zaplaty za 5 min ciezkiej pracy obu panow.. poczatkowaa wersja napiwku przybrala nagle ksztalt 20 $! za 2 godz jazdy autobusem placilismy 1$! .. nie wiedzialam czy smiac sie czy plakac w obliczu takiej bezczelnosci.. zaczely sie nerwowe negocjacje, straszenie policja, zbiegli sie gapiowie.. ostateczmie stanelo na 20 Lempirach, czyli 1$ co i tak bylo zbyt wysoka cena.. z wielkim niesmakiem wjezdzalismy do Hondurasu.. tego dnia dojechalismy tylko do Cholutecki z ktorej mielimy udac sie pod granice z Salvadorem, ale ze godzina byla juz zbyt pozna na podroz do granicy musielismy zostac tam na noc.. Rankiem trasa dalszej przeprawy ulegla radykalnej zmianie po tym jak jedna z maslanek zbuntowala sie ze nie bedzie sie tlukla kolejna setka chicken busow przez Salvador po to tylko zeby przez niego przejechac, do tego slono placac na granicy..jak sie okazalo duzo pozniej nasz przedawniony przewodnik wprowadzil nas w blad i wjazd nic nie kosztuje ale bylo juz za pozno na zale, bo wlasnie bylismy w drodze do Tegucigalpy. Dotarlismy do celu ok poludnia ale postanowilismy spedzic tam reszte dnia by rankiem wyruszyc do Gracias i pokonac trase w ciagu jednej doby ;) co wymagalo skoordynowania kilku autobusow. W Tegucigalpie wysiedlismy w srodku wielkiego targowiska, zadnego terminalu, zadnych nazw ulica, nic nie wiadomo.. udalismy sie do najblizszego hotelu by zaczerpnac nieco inforacji i jakie bylo nasze zdziwienie, gdy okazalo sie za pani w recepcji rowniez nie wie gdzie sie znajduje, juz nawet nie chodzilo o zlokalizowanie nas na mapie ale pani nie wiedziala nawet na jakiej ulicy stoi hotel w ktorym pracuje.. no coz, witamy w Tegucigalpie :) rozpoczela sie proba ustalenia gdzie jestesmy i jak sie stad dostac do Gracias.. pytalismy w piekarni i sklepie, banku i McDonaldzie..wszyscy udzielili informacji.. szkoda, ze kazdy innej.. w koncu zdesperowani zatrzymalismy taksowke i kazalismy sie zawiesc na terminal autobusowy firmy Carolina (tyle udalo nam sie znalezc w przewodniku) i o dziwo pan dojechal bezblednie.. sprawidzilismy rozklad jazdy i ustalilismy na ktory poranny autobus bedziemy sie zrywac.. pozostale pol dnia wykorzystalismy na szwedanie sie po stolicy.. niedzielne popoludnie wiec raczej pusto, na ulicach tygodniowe stosy smieci, od czasu do czasu zawialo kurzem.. pora deszczowa wiec poobiedni deszczyk musial byc w programie.. przeczesalismy okolice w poszukiwaniu czegos do jedzenia ale oprocz kilku restauracji z hamburgerami i pizza wszystko bylo pozamykane.. w koncu postanowilismy wrocic do hotelu i tu urzadzic sobie male pizza party, zwlaszcza ze nasz pokoj mial piekny (jak na Tegucigalpe) widok.. otworzylismy szeroko okno i zajadajac pizze cieszylismy sie, ze jutro juz nas tu nie bedzie :)
|
chicken bus sie zapelnia.. |
|
na granicy, jeszcze usmiechnieta.. |
|
Piotrka taksoweczka cos sie ociaga..
|
|
centrum Tegucigalpy |
|
katedra |
|
widok z hotelu Londres, na zywo znacznie lepszy |
oho! "mistrzowie" z tych taksowkarzy! Ale miedzy wierszami Madziu, jak zwykle przeslalas mnostwo pozytywnej energii. I tylko dlatego pozwolilam sobie na smiech w sytuacji nie do konca do smiechu ;)
OdpowiedzUsuńMadziu!Twoje motto:"nigdy nie ufaj komuś kto zbyt chętnie chce ci pomoc" to strzał w dziesiątkę!Sprawdza się na każdym kroku. Tyle obłudy na tym świecie. Przykre.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy z pielgrzymki śladami JP II.
Oj, pamiętam opowieść o cwanych taksówkarzach! Miło sobie wyobraziłam wasze prywatne pizza party. :) Pozdrawiam z upalnie suchego (wilgotność ledwo sięga 10%) Kolorado. m
OdpowiedzUsuń