piątek, 10 czerwca 2011

La Fortuna, Kostaryka

Przez Kostaryke przemknelismy tylko pedzac do Nikaraguy na wyczekiwane spotkanie z ojcem Albertem. Mielismy jeszcze 2 dni w zapasie wiec trzeba bylo podjac ciezka decyzje co zobaczyc. Zdania oczywiscie byly podzielone, Piotrek tradycyjnie ciagnal do dzungli, ja wolalam cos mniej survivalowego. Piotrek po rozmowie z kierowca autobusu, ktory wiozl nas z Panamy do Kostaryki, stwierdzil 3 godziny przed San Juan, ze czas opuszczac nasz klimatyzowany wygodny autobusik i wyruszac na wyprawe na najwyzszy szczyt  Kostaryki z ktorego widac oba oceany. Sam pomysl sympatyczny ale.. no wlasnie..Kierowca wysadzil nas na skrzyzowaniu i odjechal z reszta pasazerow do stolicy a my usiedlismy na malym przystanku w srodku lasu czekajac az ktos bedzie jechal w jakakolwiek strone.Nie bardzo wiedzielismy gdzie jestesmy i Piotrek tez nie do konca zrozumial gdzie mamy jechac wiec zapowiadalo sie wesolo :) Udalo sie zatrzymac samochod do najblizszego miasteczka, zawsze to juz cos! tam wsiedlismy w autobus, ktory jednak okazal sie byc nie naszym autobusem ale szczesliwie odkrylismy to zanim ruszyl na trase wiec wybieglismy z niego czym predzej.. siedzac na dworcu doszlismy do wniosku (no moze bardziej ja do niego doszlam) ze nie ma sensu wdrapywac sie na gore skoro nic z niej nie bedzie widac.. wg naszego dopiero co pozegnanego kierowcy  w porze deszczowej jest nikla szansa na podziwianie widokow ze wzgledu na zaslaniajace wszystko chmury. Po odbyciu  ostatniej dworcowej burzliwej debaty ruszylismy z powrotem do San Juan.. dotarlismy na miejsce wieczorem wiec oprocz znalezienia hostelu nie udalo nam sie tego dnia juz nic wiecej dokonac. Rankiem ruszylismy prosto do La Fortuna, ktora slynie z mozliwosci podziwiania plujacego lawa wulkanu wylegujac sie w goracych zrodlach. Autobus pelen gringo, z tego wiekszosc Amerykanie, wyruszyl z San Juan. Kierowca, bardzo uprzejmy przypomnial wszystkim o koniecznosci pilnowania bagazu, zyczyl amerykanskim zwyczajem milej podrozy i jechal tak przepisowo, ze przez chwile zwatpilam czy jestesmy w Ameryce Sr. Kostaryka w ogole jest pod wielkim wplywem USA, widzi sie to w sklepach, autobusach, slyszy w rozmowach..co druga dzialka jest ¨¨on sale¨¨ (po ang(!) na sprzedaz), drogi w super stanie a okolica bez zadnego smieciuszka. Miasteczko do ktorego przybylismy pelne hoteli i pensjonatow. Znalezlismy przyjemny pokoik i jeszcze tego samego dnia wyruszalismy na wycieczke na pobliski wulkan polaczona z kapiela w goracych zrodlach. ´´Wspinaczka´´ na wulkan okazla sie specerem po lesie u podnoza wulkanu, rozlewisko lawy skupiskiem kamieni porosnietych gesto mlodymi drzewkami, urzekajacy widok na jezioro - sami zobaczcie.. a juz dopelnieniem wieczoru byly gorace zrodla..w okolicy mnostwo jest resortow oferujacych dziesiatki basenow, rozna temperature wody, zjezdzalnie i inne cuda ale nasza wycieczka zakladala wizyte w naturalnym besenie w goracej rzece.. zanim dotarlismy do rzeczki zdazylo sie juz zciemnic i rozpadac, wiec z lejacym sie na glowe deszczem  w samych strojach kapielowych bieglismy ok 100 m po asfalcie za naszym przewodnikiem oswiecajac sobie droge latarkami. Gdy dotarlismy na miejsce, ciemny wybetonowany kanal przypominal raczej zrzut sciekow niz romantyczne gorace zrodla.. przewodnik przeciagnal nas po zaglonionym betonowym podescie i wrzucil do rzeki.. tam moczylismy sie ok pol godz po czym po tym samym podescie gramolilismy na brzeg.. doswiadczenie ciekawe choc moze nieco inne niz oczekiwalismy.. o podziwianiu plynacej lawy nie bylo mowy bo wulkan od 7 miesiecy nie wyplul nawet kamyczka..ale pan w biurze turystycznym wierzy ze swoim uporem w koncu sprowokuje jakis wybuch..podobno wiara czyni cuda..  ja tylko zaluje ze nie pozwolono nam wziac aparatow bo oprocz moich mrocznych wspomnien nie mam z tego miejsca zadnej pamiatki.. rankiem nastepnego dnia kierowalismy sie juz do granicy z Nikaragua..

urzekajacy widok na jezioro

rozlewisko lawy


na tle wuklanu

dobrze ze pan przewodnik mial ksiazke, przynajmniej moglismy zobaczyc jak wyglada wulkan

spacer po dzungli

uciekamy stad!

2 komentarze:

  1. I am in La Fortuna now. No lava and it's been raining lots and lots... but I've still had a good time here. Leaving tomorrow and heading for Nic.

    Enjoying your blog- although Google Translate is far from perfect!

    x

    OdpowiedzUsuń
  2. hej Daniel!
    we're glad to see you're alive! we check your blog every once in a while (which is when we have access :)and we are waiting for you in Guatemala! hurry up man! ;)

    OdpowiedzUsuń