środa, 29 czerwca 2011

Gracias, Park Narodowy Celaque, Honduras

Park Narodowy Celaque w Hondurasie byl jednym z piotrkowej listy najlepszych miejsc w Am Srodkowej i nie bylo mowy, ze go nie odwiedzimy.. zwlaszcza, ze po akcji z Salvadorem przyszla moja kolej na ustepstwa :) tak wiec wczesnym rankiem, z godzinnym opoznieniem (kierowcy autobusow nie sa chyba zbyt zaznajomieni z rozdkladem jazdy) nowiutkim i swiecacym czystoscia pojazdem opuszczalismy Tegucigalpe kierujac sie w strone La Esperanza. Po niedawnych chickenowych doswiadczeniach podroz tym cudem minela w oka mgnieniu.. jak sobie przypomne moje narzekanie na chilijskie ´´niewygodne´´ autobusy to az sama z niedowierzaniem krece glowa.. Dojechalismy na miejsce i od razu zostalismy przepakowani do minibusa ktory za 15 min odjezdzal do Gracias. Cala podroz poszla nad wyraz sprawnie i bezproblemowo.. a tak nas straszono Hondurasem :) W Gracias troche sie zdezorientowalismy bo wg przewodnikowej mapy dworzec powinien byc w innym miejscu.. i jak sie okazalo byl! od czasu wydania naszej Samotnej Planety zdazyli zbudowac juz nowy terminal.. szczesliwie tuz obok zbudowali rowniez przemily hotelik, z ktorego roztacza sie piekny widok na pobliskie gory, a w ktorym maslanki postanowily sie ulokowac zeby nie lazic za daleko z ciezkimi plecakami.. dzien minal nam na wypytywaniu o mozliwosci dostania sie do parku, dreptaniu zakurzonymi uliczkami starego miasta i dokarmianiu tragicznie chudych tutejszych psiakow.. Nastepnego dnia wyruszalismy na szlak.. mimo moich niesmialych protestow zostala wybrana najdluzsza z mozliwych tras, do tego zahaczajaca o najwyzszy szczyt Hondurasu. Pogoda dopisywala (i cale szczescie, bo moje butki po ostanich wspinaczkach sa bliskie rozsypki) a my nie moglismy sie nadziwic skad w srodku tropikow wzial sie ten iglasty, polsko pachnacy las! Po kilku godzinach wspinaczki doczlapalismy do pierwszego kempingu. Pora byla dosyc pozna wiec zdecydowalismy sie rozbic tutaj i spokojnie przywitac wieczor.. Piotrek wybral sie na poszukiwanie wody a ja wzielam sie za rozpalanie pierwszego w zyciu ogniska :) po kilkunastu minutach mielismy pokazne zapasy zrodlanej wody i dumnie plonace ognisko. Na kolacje pieczone nad ogniem, jedyne jakie udalo nam sie znalezc bulki hamburgerowki z dzemem anansowym. Siedzielismy przy wesolo tancujacych plomieniach wsluchujac sie w odglosy lasu i podziwiajac przedziwny taniec swietlikow..  Rankiem zrywalismy sie wczesnie zeby dotrzec na szczyt przed 8 i zobaczyc slynny las chmur.. w koncu po to tu przyjechalismy.. Zostawilismy nasze rzeczy na kemingu z nadzieja, ze zdazymy wrocic zanim przyczlapie potencjalny zlodziejaszek.. Wedrujac w gore waska stroma sciezka obserwowalismy jak las z suchego iglastego przeobraza sie nagle w gesta, dzika dzungle i cieszylismy sie ze nie probowalismy poprzedniego dnia dostac sie do drugiego kempingu z wielkimi plecakami. Szlak wznosil sie i opadal i konca nie bylo widac.. jedynym znakiem ze dobrze idziemy byly male wstazeczki zawiazane na drzewach, ktore tropilismy w drodze na szczyt. Przed 8 dotarlismy do Las Minas i jakie bylo piotrusiowe zdziwienie gdy okazalo sie, ze nie ma zadnych chmur! Tzn jakies byly ale daleko i "zupelnie nie takie jak na zdjeciach!" Jak sie potem okazalo przybylismy troche w zlym czasie, najlepszy do podziwiania chmurowego lasu jest okres pazdziernik - grudzien. Szkoda ze pan straznik parku powiedzial nam to dopiero przy pozegnaniu.. Tak wiec nasze szczescie do ladnej pogody tym razem okazalo sie nieszczesciem ;) Ale dobre nastroje szybko wrocily gdy w drodze powrotnej napotkalismy cale stada.. prawdziwkow! az ciezko bylo uwierzyc ze w srodku Hondurasu moze spotkac nas taka niespodzianka! Poczatkowo probowalismy, choc nie bylo to latwe, przechodzic obok grzybow obojetnie zachwycajac sie jedynie ich pieknem (zrozumiale tylko dla milosnikow grzybow :) ale gdy w pewnym momencie juz prawie potykalismy sie o brazowe kapelusze wyrastajace nam nagle pod stopami nie moglismy sie powstrzymac i zabralismy kilka okazow do plecaczka z nadzieja ze znajdzie sie jakas patelnia i kilka jajek a my bedziemy mieli okazje przez chwile poczuc smak domu..




w drodze do parku

wyprawa mlodego Indiana Jonesa po wode :D

jak na pierwszy raz calkiem niezle :)

poranna wspinaczka


widok ze szczytu.. daleko na horyzoncie upragnione chmury

najwyzszy szczyt Honduraru

w poszukiwaniu kolorowych wstazeczek..

prawdziwie zrodlana woda

sezon grzybowy rozpoczety! z pozdrowieniami dla wszystkich grzybiarzy!

w hotelu Trapiche w Gracias

1 komentarz:

  1. Madzia, widzę park i myślę sobie - komary! Ja do dziś mam strupki po ukąszeniach w Gwatemali... Jednak "las chmur" wart tej wędrówki. Śmiałam się sama do siebie jak czytałam o twoich "nieśmiałych protestach". Po naszej rozmowie w Yellow House czuję się niejako wtajemniczona w te Wasze wędrówki. Happy Trails!!!!! m

    OdpowiedzUsuń