dojachalismy nad ocean.. szum fal i swieza bryza troche uspokoily nasze przegrzane od chicken busow nerwy.. miasteczko dosyc urokliwe, male i turystyczne, ale bylo odprezajacym przystankiem na dlugiej drodze do Hondurasu. Po przyjezdzie ulokowalismy sie w malym pensjonacie prowadzonym przez przemila seniore, ktora przywitala nas szerokim usmiechem i koktajlem z bananow. Zrzucilismy plecaki i pobieglismy na plaze.. popluskalismy sie troche w oceanie, ze wzgledu na fale nie bardzo bylo jak plywac.. pospacerowalismy po mieciutkim piasku i nabieralismy sil na kolejne godziny w autobusach.. przez chwile chcielismy wybrac sie na wycieczke polaczona z obserwacja zolwi, ale szczesliwie trafilismy na szczerego przewodnika, ktory przyznal, ze zolwie pojawia sie dopiero za 3 tyg.. udalo sie uniknac kolejnej niezapomnianej wyprawy :) wieczorkiem wybralismy sie jeszcze zobaczyc zachod slonca, takich chwil nigdy za wiele! i spokojnym krokiem wracalismy do hostelu pelni nadziei, ze wrocila woda w kranie..woda byla, i do tego orzezwiajaco zimna.. splukalismy z siebie resztki soli, zjedlismy po nalesniczku (tortilla) z pomidorami i avocado i zasypialismy szczesliwi, kolysani do snu szumem.. zamonotwanego na scianie wiatraka :).. rano uraczylismy sie jajecznica ala alberTo, czyli z dodatkiem smazonych platanow (zielonych bananow.. po powrocie sprobujemy co wyjdzie z tych biedronkowych hehe) ostatni spacer nad brzegiem oceanu i trzeba bylo sie powoli nastawiac psychicznie na kolejna niezapomniana jazde autobusem.Plan znowu zakladal dojechac do Hondurasu i znowu nie zostal wykonany.. po kilku zapakowanych po brzegi busach, kilku meczacych przesiadkach, zbyt malej ilosci powietrza, zbyt malej ilosci miejsca na nogi (po tym jak obstawilismy sie plecakami) kilku cwaniaczkach probujacych wydusic z nas kase, odklejalismy nasze mokre od obciagnietych plastikowa imitacja skory siedzen koszulki i wysiadalismy w Leon.. skad juz tak niedaleko do Hondurasu!
świetne widoczki. Gratuluję :)
OdpowiedzUsuń