Autobus do Riobamby pedzil jak szalony po ekwadorskich drogach. Mam wrazenie ze ekwadorscy kierowcy, gdy tylko trafiaja na kawalek prostej musza pokazac wszystkim jak wspaniala machine przyszlo im prowadzic, przyklejaja pedal gazu do podlogi i wyprzedzaja wszystko co smie poruszac sie po ich pasie.. autobus pedzil na tyle szybko, ze w pewnym momencie myslalam ze przespalismy nasza wysiadke bo rozkladowe 6 godzin minelo a my dalej w autobusie.. po kolejnej godzinie mialam juz szczera nadzieje ze Riobamba za nami bo dochodzila godzina 2 w nocy a za oknem ulewa.. pomyslalam ze z checia doplace roznice i wysiade w Quito.. niestety po kilkunastu minutach kierowca krzyknal Riobamba i wystawil nas razem z bagazami na pusta mokra ulice.. dobrze ze taksowkarze wiedza o ktorej przyjezdzaja spoznione autobusy i zawsze mozna na nich liczyc.. wsiedlismy niestety do nieoznakowanego samochodu (widac wizyta w kamiennym lesie zaszkodzila nam bardziej niz przypuszczalam), ktorego kierowca nie bardzo wiedzial gdzie sa hotele w jego miescie a jedyny jaki przychodzil mu do glowy to 4 gwiazdkowy Hotel La Estation. Probowalismy jeszcze znalezc cos tanszego, ale przewodnikowy najtanszy hotel nie mial wolnych miejsc, poza tym ceny nie roznily sie od naszego 4 gwiazdkowca wiec obudzilismy jeszcze raz pania recepcjonistke i tym razem poprosilismy o pokoj. Dostalismy klucz, pilota i czyste reczniki.. milo bylo po karaluchowym hostelu przespac sie w czystej poscieli i wykapac w cieplej wodzie.. do tego rano zaskoczylo nas sniadanie, ktore oprocz tradycyjnej bulki z dzemem obejmowalo jajecznice, swiezy sok, kawe i herbate w nieograniczonych ilosciach oraz talerzyk ze swiezo zerwanymi pomaranczami podanymi przez samego wlasciciela hotelu. Poczulismy sie przez chwile jak na prawdziwych wakacjach..na codzien czujemy sie raczej jak na wyprawie survivalowej ;) Po sniadaniu, w pysznych nastrojach, udalismy sie na dworzec autobusowy (siedzenia w autobusie ciag dalszy) by przejechac trase wyrozniona w naszym przewodniku jako ``najlepsza wycieczka po Ekwadorze´´. Z Riobamby jedzie sie do Guarandy, by tam przesiasc sie w autobus do Ambato. Po pierwszych 2 godzinach jazdy zastanawialismy sie co moglo byc takiego fascynujacego podczas jazdy autora przewodnika.. fakt ze trafilismy na kiepska pogode (znowu) i sporo widokow zaslanialy chmury, miedzy innymi najwyzszy wulkan w Ekwadorze - Chimborazo. Gdy czasem wychodzilo slonce owszem bylo ladnie ale zeby od razu ``najlepsza wycieczka``.. Troche ozylismy przy koncowce trasy, gdy w oddali ukazal sie dymiacy wulkan Tungurahua. Dla nas widok nieco przerazajacy, jednak w autobusie zdawal sie nie robic na nikim wiekszego wrazenia.. widac dymiace wulkany to dla nich chleb powszedni..Wedlug naszego pascalowego przewodnika podroz miala byc pelna wrazen, co mi jednoznacznie skojarzylo sie z droga smierci, ale nic takiego nie mialo miejsca.. na szczescie! Na trasie co jakis czas wsiadali handlarze lokalnymi przysmakami, woreczek z fasolka owinieta w kawalek sloniny mozna dostac juz za dolara. Zawsze z ciekawoscia ogladamy (czasami probujemy) autobusowych przysmakow. Na kazdym wiekszym przystanku autobus zapelnia sie sprzedajacymi napoje, ciasta, kanapki, kurczaki, smazone banany, rzadziej kolczyki czy rozance.. raz zdarzyla sie nawet okazja zakupu 10 stronnicowej encyklopedii ale po dluzszym namysle stwierdzilismy ze nasze plecaki moga nie wytrzymac takiego obciazenia..wiedza :) Po przejechaniu najlepszej trasy w Ekwadorze udalo nam sie jeszcze tego samego dnia dotrzec do Latangui, ktora kusila nas wspinaczka na najwyzszy czynny wulkan swiata.. Cotopaxi..
|
autobusowe przysmaki |
|
widoki z najlepszej trasy w Ekwadorze, w tle ledwo widoczny wulkan Chimborazo |
|
wulkan Tungurahua za oknem autobusu |
|
w Ekwadorze jest moda w budownictwie.. |
|
..na wystajace zbrojenia |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz